Mało kto wie, że jest takie miejsce jak Park Mużakowski i na dokładkę jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako jedno z 13 miejsc/ obiektów w Polsce. W przypadku Parku to jest to miejsce polsko-niemieckie, bo położone po obu stronach granicy. Właściwie to po stronie niemieckiej znajduje się tylko zamek, pięknie zadbany, z romantycznym obejściem. Park rozpościera się po stronie polskiej. A nie jest to zwykły park. Są drzewa, ławki, całość położona na pagórkowatej powierzchni, ale co istotne i co zdecydowało o wpisaniu na listę światowego dziedzictwa, został zrealizowany na tej powierzchni "program kompozycyjny krajobrazowego parku angielskiego, który należy do najwybitniejszych osiągnięć europejskiej sztuki ogrodowej".
A chodzi tutaj o pojawiające się co jakiś czas mosty i mostki w różnych stylach, bez ładu i składu.
Na pomysł utworzenia parku wpadł niemiecki książę Hermann von Pückler-Muskau, który podobno był niezłym, żądnym przygód hulaką. Zaczęło się od tego, że jako niesforny dzieciak został umieszczony przez rodziców w zakładzie wychowawczym dla trudnych dzieci z arystokratycznych rodzin. Tam jego obowiązkiem było zajmowanie się roślinkami. Poźniej oczywiście nastąpiło hulaszcze życie. Po śmierci ojca, po którym odziedziczył potężny majątek, w tym zamek w Bad Muskau, wokół którego zaczął projektować wspomniany już ogród, który został wpisany na listę UNESCO w 2004 r.
Po obu stronach granicy razem z parkiem są miasta: Łęknica i Bad Muskau. Dwa różne światy przedzielone rzeką, połączone mostami.
Bad Muskau - śliczne, wymuskane miasteczko z ładnymi sklepikami, zadbanymi chodnikami, ciche, czyste i trochę puste. Puste, bo sporo mieszkańców - takie odniosłam wrażenie - było po drugiej stronie granicy...
Po drugiej stronie rzeki jest Łęknica - miasto, z którego w każdym kącie wieje biedą. Zapuszczone budynki, cygańskie, wredne, niewychowane wyrostki przepychające się w drzwiach knajpki, które bez pardonu są w stanie potracić starszą panią wychodzącą z tacą z jedzeniem. Jest też bazar zaczynający się tuż przed granicą do drugiego świata. Bazar, na którym można kupić wszystko to, co cieszy się popularnością u Niemców - tania odzież (okropna), obuwie kiepskiej jakości, wiklina, płyty CD z tandetnymi niemieckimi szlagierami, artykuły ogrodnicze, sadzonki, itp, itd. Miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie jakieś 20 lat wstecz.
Wśród tego kiczu i jazgotu było jedno miejsce-enklawa, wciśnięte miedze stragany - Kompot Cafe. Z miłym obejściem, parkingiem dla rowerów, dobrą kawą i miłą dla ucha muzyką. Kompletnie niepasujące do otoczenia i do ludzi go odwiedzających. A byli to jacyś kierowcy-tirowcy, Niemcy w wieku o dość dużej rozpiętości, przechodzący przez most ze swojego ładnego świata na obiad w cenie, która dla przeciętnego Niemca pozbawiała sensu robienie zakupów i gotowanie obiadu w domu.
Kompot Cafe pozwalało zapomnieć o brzydocie miejsca.
Ale brzydkie miejsce ma też swoje ładne strony, tyle, że dość mocno schowane. To Geopark Łuk Mużakowa, z kolorowymi jeziorkami, gdzie zrobiona jest całkiem przyjemna ścieżka rowerowa . Przy czym muszę zaznaczyć, że długość ścieżki nie powala - ma tylko 5 km. Wystarczy na popołudnie licząc łącznie z przystankami na robienie zdjeć i podziwianie krajobrazu, który w niektórych miejscach wręcz zadziwia.
Jeziorka powstały w wyniku degradacji terenu działaniami wydobywczymi, a stały się kolorowe na skutek działania rożnych pierwiastków będący pozostałością po kopalni odkrywkowej i podziemnej "Babina".
Warto zrobić sobie tam spacer w słoneczny dzień - dopiero słońce podkreśla kolor i urok jeziorek. Ja niestety byłam pod koniec dnia, na dodatek niezbyt słoneczny. A że było to 3 maja, natrafiłam na wydarzenie - miejscowa społeczność postanowiła z okazji Święta Flagi stworzyć żywą flagę. Przy okazji towarzystwo poumawiało się na grille ;)
Następnego dnia okazało się, że kolorowe jeziorka są nie tylko po stronie polskiej. Jakieś 10 km od granicy znajduje się miejscowość Kromlau z parkiem rododendronów i chyba słynnym już diabelskim mostem. Ja gdzieś tam się zapędziłam nie w tę stronę, co trzeba i trafiłam na kolejne jeziorka o nienaturalnych kolorach, z których wystawały kikuty drzew wypalonych kolorową chemią.
Park rododendronów pewnie robi wrażenie, ale nie na początku maja, kiedy rododendrony są jeszcze tylko wielkimi, ciemnozielonymi krzakami. Tak więc nie zobaczyłam uroku tego miejsca w pełnej krasie.
Niezależnie od pory roku i pogody wrażenie robi za to Most Rakotz, inaczej nazywany Diabelskim Mostem. Przypuszczam, że nazwę zawdzięcza temu, że mostem jest tylko z nazwy, bo nie służy do przejścia na drugą stronę.
Ty zawsze wyczaisz jakies cudne miejsce :) a zdjecia sa fantastyczne!
OdpowiedzUsuń