W Nowym Jorku byłam pierwszy raz w 2 lata temu, raptem 2 dni, na końcu podróży, która zaczęła się w Los Angeles. Ale chodziło mi po głowie, żeby tam wrócić i pobyć.
Byłam tydzień, ale to nie wystarczy, żeby wszystko zobaczyć, a już na pewno nie, żeby po prostu pobyć.
Przyleciałam w sobotę wczesnym popołudniem. Na lotnisku, na odprawie, o dziwo, pan niespecjalnie mocno się interesował moimi pobudkami przybycia na teren United States - przyjął bez najmniejszych podejrzeń, że przyleciałam tylko na tydzień zwiedzić sobie New York i będę mieszkać u dziewczyny zapoznanej na Airbnb.
Przemieszczanie się - jak na Stany przystało - nawet z lotniska w Nework, które znajduje się w New Jersey, na Manhattan jest proste jak budowa cepa. Jest wewnętrzny lotniskowy pociąg, który zawozi na stację kolejową, na lotnisku są biletomaty, których obsługa nie wymaga specjalnie instrukcji obsługi, bo już jest gotowy guziczek do przyciśnięcia (oczywiście na ekranie dotykowym), żeby kupić bilet dokładnie na Penn Station na Manhattanie. A w samym Nowym Jorku komunikacją nr 1 jest metro, które dociera chyba wszędzie. W każdym razie wszędzie tam, gdzie ja chciałam, a chciałam na Brooklyn, bo tam wynajęłam pokój u dziewczyny, która okazała się być mniej więcej w moim wieku. Czyli nazywanie jej dziewczyną jest w takim razie mocno naciągane ;)
Ta część Brooklynu, gdzie zamieszkałam na tydzień, dwa kroki od Prosper Park (brooklińskiego Central Parku) była najkrócej rzecz ujmując czarna. Wracałam o rożnych porach dnia i nocy - nic się nie działo. Podobno obecnie w Nowym Jorku jedyną dzielnicą, która może jeszcze budzić grozę, jest Bronx. Nie wiem, nie zapuszczałam się.
Moja gospodyni, Mia, pracowała (i w sumie nadal pracuje) w dwóch galeriach sztuki. Zajmuje się zarządzaniem wystawami, czy coś takiego. W Polsce praca-abstrakcja, która chyba bardziej mogłaby być traktowana jako hobby, a nie źródło stałego utrzymania.
Mieszkanie było w super dogodnym miejscu - przy parku, w którym rano można było pobiegać z mnóstwem nowojorczyków i co istotne, dosłownie 200 m od stacji metra Parkside Ave, skąd linia Q zawoziła aż do Times Square przez Dystrykt Finansowy i Chinatown.
Pierwszy wieczór na Manhattanie był deszczowy.
Pochodziłam sobie po zapadanym Central Parku, gdzieś na Piątej Alei w barze samoobsługowym zjadłam przyzwoitą obiadokolację za jakieś $7, zajrzałam do katedry św. Patryka, która 2 lata wcześniej była wypełniona rusztowaniami, pokręciłam się wokół Rockefeller Center, Times Square i wystarczyło jak na pierwszy wieczór w Wielkim Jabłku.
Pochodziłam sobie po zapadanym Central Parku, gdzieś na Piątej Alei w barze samoobsługowym zjadłam przyzwoitą obiadokolację za jakieś $7, zajrzałam do katedry św. Patryka, która 2 lata wcześniej była wypełniona rusztowaniami, pokręciłam się wokół Rockefeller Center, Times Square i wystarczyło jak na pierwszy wieczór w Wielkim Jabłku.
No właśnie, dlaczego Wielkie Jabłko?
Podobno w latach 20-tych XX w. dżokeje tak nazywali tor wyścigowy w Nowym Jorku. Podsłuchał to John J. Fitzgerald, nowojorski dziennikarz i nazwał swoją kolumnę w jednej z gazet "Around the Big Apple". I tak przez następne 20 lat, aż się przyjęło ;)