Nie planowałam wjeżdżać na Observatory Desk w One World Trade Center, czyli inczej Liberty Tower, wybudowanej w miejscu dwóch wież WTC. Ale tak się jakoś złożyło - miałam czas, akurat znalazłam się na Dolnym Manhattanie, więc dlaczego nie...
Wejście jest jakkolwiek mało skomplikowane, jednak czasochłonne. Bramki z kontrolą osobistą, bilety, wjazd na górę.
Wnętrze wieży jest dość minimalistyczne - jest biało, prawie sterylnie. Już sam wjazd windą na Observatory Desk robi wrażenie - wszystkie ściany to faktycznie ekrany, na których wyświetlany jest obraz Manhattanu. Wznosząc się, ma się w rażenie, że winda jest całkowicie na zewnątrz. Trudno to opisać. Jeszcze trudniej opisać przejście z windy na piętro widokowe. Wszędzie są kwadratowe ekrany, na których wyświetlane są obrazy starego WTC, budowy, wypowiedzi rożnych ludzi - jest to w każdym razie niesamowity multimedialny spektakl. Następnie pracownicy ustawiają grupę z jednej windy wzdłuż ekranu, na którym wyświetlają film z życiem Nowego Jorku, żeby ostatecznie ekran wzniósł się w górę, a naszym oczom roztoczył się prawdziwy widok na Manhattan.
Po tym całym wstępie wreszcie można udać się na Desk i podziwiać widoki Nowego Jorku. Niemniej jednak powiem tak: warto, ale nie jest to tak piorunujące wrażenie jak z Rockefeller Center. Observatory Desk jest tak wysoko, że Manhattan wydaje się płaski, a przecież wznoszą się na nim niesamowite wieżowce z jeszcze bardziej niesamowitą historią. Polecam każdemu przeczytanie książki Magdaleny Rittenhouse, która w jednym z rozdziałów opisała historię powstania poszczególnych wieżowców, zwłaszcza Chryslera i Empire State Building.
Jeśli chciałby ktoś zobaczyć Manhattan z góry (a raczej każdy chce), a nie bardzo uśmiecha mu się zapłacić około 300 dolarów za przelot helikopterem (tyle kosztuje godzina przejażdżki, o ile mnie pamięć nie myli), nie polecam Empire State Building, bo dużo fajniej zobaczyć oświetlony szczyt tego wieżowca. A najlepszy widok na ten budynek, na One World Trade Center, wielką zieloną plamę Central Parku i ogólnie na cały Manhattan, moim zdaniem, rozpościera się z dachu Rockefeller Center, czyli Top of The Rock.
Warto kupić bilet z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem na konkretną godzinę. Będąc w Nowym Jorku pod koniec maja, kupiłam bilet na godzinę 19.30. Dlaczego? Bo jeszcze było jasno, słońce wprawdzie zmierzało ku zachodowi, ale jeszcze było na tyle wysoko, żeby można było zobaczyć cały Manhattan, w tym Central Park w pełnej okazałości. Pozostanie do 21 zapewnia widoki niezapomniane: zachód słońca, zapadający zmierzch i rozświetlające się stopniowo budynki. No i oczywiście Empire State Building. Po zmroku nie ma nawet już co zaglądać na drugą stronę, czyli na Central Park, bo w tym miejscu jest już tylko wielka, czarna plama.
Jeśli chciałby ktoś zobaczyć Manhattan z góry (a raczej każdy chce), a nie bardzo uśmiecha mu się zapłacić około 300 dolarów za przelot helikopterem (tyle kosztuje godzina przejażdżki, o ile mnie pamięć nie myli), nie polecam Empire State Building, bo dużo fajniej zobaczyć oświetlony szczyt tego wieżowca. A najlepszy widok na ten budynek, na One World Trade Center, wielką zieloną plamę Central Parku i ogólnie na cały Manhattan, moim zdaniem, rozpościera się z dachu Rockefeller Center, czyli Top of The Rock.
Warto kupić bilet z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem na konkretną godzinę. Będąc w Nowym Jorku pod koniec maja, kupiłam bilet na godzinę 19.30. Dlaczego? Bo jeszcze było jasno, słońce wprawdzie zmierzało ku zachodowi, ale jeszcze było na tyle wysoko, żeby można było zobaczyć cały Manhattan, w tym Central Park w pełnej okazałości. Pozostanie do 21 zapewnia widoki niezapomniane: zachód słońca, zapadający zmierzch i rozświetlające się stopniowo budynki. No i oczywiście Empire State Building. Po zmroku nie ma nawet już co zaglądać na drugą stronę, czyli na Central Park, bo w tym miejscu jest już tylko wielka, czarna plama.
Udając się na Top of The Rock warto się zaopatrzyć w tzw. bilet łączony. Jest dostępny w różnych konfiguracjach. Ja nabyłam za 45 USD łączony ze wstępem do MoMA, czyli Museum of Modern Art.
Wjazd windą, jak zawsze w miejscach tak bardzo spektakularnych, już sam w sobie był przygodą - sufit był przezroczysty, a szyb, którym brnęła winda, oświetlony.
I niespodzianka - są trzy tarasy, ale niestety wcale nie jest powiedziane, że wtedy tłum ludzi jakoś się podzieli przestrzenią. Bo ludzi było mnóstwo. O ile jeszcze w świetle dziennym towarzystwo rozkładało się na obie strony - to jest od strony Central Parku i Empire State Building, o tyle już po zmierzchu wszyscy przykleili się na stronę z tym lepszym widokiem - Central Park był już czarną plamą.
Opuszczając Top of the Rock, kolejny raz podziwiałam organizację i dyscyplinę, jaką potrafią wprowadzić Amerykanie w miejscach szczególnie zatłoczonych. Windy są tam dwie, ludzi dużo. Kilka osób nawoływało, aby ustawiać się w jednej kolejce po dwie osoby, jeden za drugim. Kolejne dwie osoby limitował liczbę osób wsiadających do wind. Szybko, sprawnie, bez problemu. Da się? Da się.