wtorek, 24 grudnia 2024

Camarones

To malutka wioska, która jest cicha i jakby wymarła za dnia. Ale kiedy tylko zajdzie słońce i temperatura pozwala rozsiąść się na zewnątrz, zaczyna rozbrzmiewać muzyka latynoska z każdego kąta, każda na własną nutę. I tak do piątej rano. Kiedy jechałam ze swoim przewodnikiem na motocyklu przez wioskę o 7:30 rano muzyka albo już, albo nadal grała na cały regulator i sporo panów, albo już, albo jeszcze, piło piwo. 
Wczoraj, w wigilię, dzień był zwykły jak każdy - ludzi pracowali, krzątali się, sprzątali. Dopiero dzisiaj, w pierwszy dzień świąt jest tym dniem rodzinnego gromadzenia się i świętowania. Dlatego też trudno mi było złapać busa do Palomino.
Zanim jednak ruszyłam do Palomino, moim celem w Camarones było zobaczenie sanktuarium różowych flamingów. A okazało się, że laguna jest miejscem niesamowitej ilości ptaków. Różowe flamingi, które mają około 120-130 cm (czyli prawie tyle, co ja) przede wszystkim są tam, gdzie jest plytko i łatwo im dziobami dotrzeć do dna, bo tam znajdują właśnie pożywienie. A tym pożywieniem są głównie krewetki. Oczywiście wiadomo, że jak zwykle to samce są bardziej różowe, ale kolor zasadniczo zależy od tego, czym się flamingi żywią. Z tego, co zrozumiałam od pana przewodnika, im więcej krewetek, tem bardziej są różowe. Jeśli w lagunie jest dużo opadów deszczu, flamingi zawijają się do innego miejsca, bardziej płytkiego. 




Lagunę zamieszkują też kormorany, którym wszystko jedno , czy żyją n wodach słodkich, czy słonych, ibisy białe i różowe i pełno innych, których nazw nie zrozumiałam. Najciekawsze dla mnie były tzw. warzęchy różowe. Dopiero kiedy znalazłam w internecie polską nazwę zrozumiałam, dlaczego przewodnik nazywał je cuchara (hiszp. łyżka). 











Poza tym, że laguna jest miejscem, gdzie ptaki znajdują pożywienie, jest to też miejsce, w którym pożywienie znajdują ludzie. Płytka laguna (najgłębsze miejsce ma 80 cm) jest pełna ryb i krewetek. Krewetki miejscowi zbierają nocą brodząc w wodzie po kolana i są w stanie zebrać w ciągu takiej nocy nawet 50 kg. Właściwie ryby łowią też nocą, zarówno na lagunie, jak i większe na pełnym morzu. Zwłaszcza te większe.
Merlina widziałam pierwszy raz w życiu, nie wspominając o kilku merlinach. Nieżywych, ale zawsze coś...




I na koniec moje ulubione zdjęcie, zrobione przypadkowo - kózki :)



sobota, 4 maja 2024

Skarby Navarry

O ile Pampeluna nie zachwyca, to Navarra, czyli region, którego jest stolicą, ma naprawdę kilka cudnych miejsc wartych odwiedzenia.
Dwa z nich to maleńkie miasteczka w średniowiecznym stylu, Sos del Rey Católico I Olite. Pierwsze z nich jest osadzonym na wzgórzu miasteczkiem warownym, które wydawało się całkowicie upuszczone. Pozornie tylko, bo był do dzień wolny od pracy, w który pogoda nie zachęcała raczej do wychodzenia z domu. Jednak mały bar i hoteliki miały swoich gości. Pojawili się też zwiedzający, głównie Hiszpanie i Francuzi.
Olite słynie za to z niezwykłego zamku średniowiecznego, świetnie zachowanego, którego kolejne komnaty, korytarze i schody tworzą labirynt prowadzący do kilku wież.
Zamek zdecydowanie przyciąga znacznie więcej zwiedzających.
Miasteczka łączy malownicza droga przez góry.
Na trasie z Pampeluny do Saragossy znajduje się rezerwat przypominający trochę Dolinę Monumentów. Trzeba trochę zboczyć z głównej trasy, przejechać kilka kilometrów i nagle z zieleni wpada się w pustynny krajobraz. Pętlę można przejechać samochodem, na rowerze lub nawet na piechotę. Przy czym trzeba mieć na uwadze to, że słońce jest też dość pustynnie dotkliwe.

Pampeluna i Saragossa

Pampeluna, mimo że to już nie Kraj Basków, a Navarra, ma też swoją baskijską nazwę, Iruña. O dziwo, tutaj też jeszcze sięgają baskijskie macki, dlatego też wszelkie napisy - tak jak wszędzie w tej części Hiszpanii - są w dwóch językach, baskijskim i kastylijskim (czyli nam znanym jako hiszpański). 
Nie jest to specjalnie turystyczne miejsce. Być może swój szczyt popularności osiąga w czasie 10 dni świętowania San Fermin, gdy śmiałkowie szukający większych emocji ścigają się z bykami ulicami miasta, a wyścig kończy się na arenie byków. I w sumie to chyba najciekawsze miejsce w Pampelunie, które można zwiedzić z audioguidem za 5 euro.
Równie mało porywającym miastem jest Saragossa, która słynie przede wszystkim z drugiej największej po Santiago de Compostela katedry w kraju z sanktuarium Matki Boskiej Kolumnowej (bo wg legendy na kolumnie się objawiła). Katedra robi naprawdę wrażenie, zarówno z zewnątrz, jak i w środku. 
Ciekawym, wartym odwiedzenia, jeśli już się trafi do Saragossy, jest zamek, który jakkolwiek nie jest tak okazały jak Alhambra, ale trochę ją przypomina. I też płaci się znacznie mniej niż za wstęp w Granadzie.
Każde z tych miast nabiera rumieńców i uroku dopiero wieczorem, około 20, kiedy zaczynają odżywać bary tapas. I w sumie niezależnie od dnia tygodnia - codziennie bary te się wypełniają, a właściwie ulice przy barach, bo Hiszpanie bardzo lubią po prostu kupić sobie wino czy piwo (zwykle podawane w takich samych kieliszkach) i rozmawiać stojąc w grupkach przed barem. Tym samym całe ulice wieczorem wypełnione są gwarem. Tym bardziej, że Hiszpanie są wyjątkowo głośni. 
Tapasów natomiast nie zamawia się z karty. Są wystawione przy barze na talerzach i zamawia się je po prostu pokazując palcem.
Podoba mi się tak kultura tapasowa, to spotkanie na szybkie małe co nieco, lampkę wina, zamienić kilka słów ze znajomymi, bez histerycznego wyczekiwania na stolik, bo wystarczy po prostu stanąć sobie, żeby pogadać.