Wczoraj, w wigilię, dzień był zwykły jak każdy - ludzi pracowali, krzątali się, sprzątali. Dopiero dzisiaj, w pierwszy dzień świąt jest tym dniem rodzinnego gromadzenia się i świętowania. Dlatego też trudno mi było złapać busa do Palomino.
Zanim jednak ruszyłam do Palomino, moim celem w Camarones było zobaczenie sanktuarium różowych flamingów. A okazało się, że laguna jest miejscem niesamowitej ilości ptaków. Różowe flamingi, które mają około 120-130 cm (czyli prawie tyle, co ja) przede wszystkim są tam, gdzie jest plytko i łatwo im dziobami dotrzeć do dna, bo tam znajdują właśnie pożywienie. A tym pożywieniem są głównie krewetki. Oczywiście wiadomo, że jak zwykle to samce są bardziej różowe, ale kolor zasadniczo zależy od tego, czym się flamingi żywią. Z tego, co zrozumiałam od pana przewodnika, im więcej krewetek, tem bardziej są różowe. Jeśli w lagunie jest dużo opadów deszczu, flamingi zawijają się do innego miejsca, bardziej płytkiego.
Lagunę zamieszkują też kormorany, którym wszystko jedno , czy żyją n wodach słodkich, czy słonych, ibisy białe i różowe i pełno innych, których nazw nie zrozumiałam. Najciekawsze dla mnie były tzw. warzęchy różowe. Dopiero kiedy znalazłam w internecie polską nazwę zrozumiałam, dlaczego przewodnik nazywał je cuchara (hiszp. łyżka).
Poza tym, że laguna jest miejscem, gdzie ptaki znajdują pożywienie, jest to też miejsce, w którym pożywienie znajdują ludzie. Płytka laguna (najgłębsze miejsce ma 80 cm) jest pełna ryb i krewetek. Krewetki miejscowi zbierają nocą brodząc w wodzie po kolana i są w stanie zebrać w ciągu takiej nocy nawet 50 kg. Właściwie ryby łowią też nocą, zarówno na lagunie, jak i większe na pełnym morzu. Zwłaszcza te większe.
Merlina widziałam pierwszy raz w życiu, nie wspominając o kilku merlinach. Nieżywych, ale zawsze coś...
I na koniec moje ulubione zdjęcie, zrobione przypadkowo - kózki :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz