.. .a dokładnie w Lizbonie i Fatimie.
To miał być prezent na urodziny mamy, które w tym roku wypadały w Wielką Sobotę.
Portugalczycy, podobnie jak Hiszpanie, mają wolne już od Niedzieli Palmowej. W związku z tym jest to nie tyle czas wielkiego świętowania z okazji Wielkanocy, co po prostu możliwość wyjazdu na wypoczynek i wielkich migracji na Półwyspie Iberyjskim. Tak więc Portugalczycy ruszają nas ocean. Ich miejsce zastępują turyści z różnych stron świata, a zwłaszcza z Hiszpanii. W każdym razie Hiszpanów było sporo.
Triduum Paschalne wygląda podobnie jak w Polsce. Jedynie w Bradze odbywają się procesje takie, jakie są znane raczej z Hiszpanii, a zwłaszcza z Andaluzji. Z tą różnicą, że w Hiszpanii procesjom towarzyszy fiesta, hałas i zabawa, w Bradze - nabożny spokój.
W Lizbonie oznaką okresu Paschy był jarmark na Praça da Figueira. Z tego, co można było tam kupić i skonsumować łatwo było wywnioskować, że Portugalczycy czegoś takiego jak post nie uznają tudzież po prostu nie znają. Były stoiska z owocami morza, serami, winami, piwem, pizzą, świeżym pieczywem, wędlinami pod wszelką postacią, wielkimi dzbanami z sangrią w wersji białej i czewonej. Fiesta trwała na całego codziennie gdzieś do północy. A temperatura powietrza iście letnia - około 22 stopni o 22.00.
Nie tylko na Praça da Figueira tętniła zabawa - bawiło się Rossio i Bairro Alto. Wszędzie tłumy cieszyły się ciepłą nocą.
Kościół de São Domingos |
Katedra Sé |
Jakaś brama |
Rossio |
Elevador de Santa Justa |
Następnego dnia Fatima, do której łatwo można się dostać autobusem dalekobieżnym pod szyldem rede expressos. Bilet można kupić online, a w systemie sprzedażowym - czego wciąż brakuje w Polskim Busie - można wybrać miejsce. Autobusy też, pomimo okresu świątecznego, dość często kursowały.
W rzeczywistości Fatima to małe miasteczko, a właściwie wioska oddalona od znanego wszystkim sanktuarium o jakieś 2 km. Samo sanktuarium znajduje się w Cova da Iria - miejscu objawień. I jako że wszyscy zwykle tam zmierzają, to blisko sanktuarium (a nie w prawdziwej Fatimie) znajduje się dworzec autobusowy.
Cova da Iria do przede wszystkim dwa kościoły - Bazylika Matki Boskiej Różańcowej (czyli kościół najbardziej widoczny i charakterystyczny dla Sanktuarium) i Bazylika Trójcy św., która jest czwartym największym kościołem na świecie, choć z zewnątrz nie wygląda.
Pomiędzy tymi dwoma kościołami znajduje się mała Kapliczka Objawień i gigantyczny plac, którego powierzchnia jest większa od watykańskiego Placu św. Piotra.
Wokół sanktuarium jest całe spectrum miejsc noclegowych - od tanich domów pielgrzyma, bo dość wygodne hotele dla pielgrzymów z bardziej zasobnym portfelem. Są też liczne sklepy i stoiska z dewocjonaliami, które zostały umieszczone w zbudowanych specjalnie w tym celu arkadowych budyneczkach, żeby handelek nie odbierał nabożnego charakteru tego miejsca.
Zamysłem całego sanktuarium, co od razu można stwierdzić, jest unikanie przepychu. Jest zwyczajnie skromnie.
Okolice Cova da Iria zwiedzić można w prosty i przyjemny sposób, zwłaszcza gdy termometr pokazuje 30 st., dzięki małej ciuchci. Ciuchcia to chyba przerobiony traktorek, ale jakie to ma znaczenie. Doczepione są do niego dwa wagoniki, w których okna można przysłonić w razie czego grubą przezroczystą folią.
Bilet kosztuje 5 euro i można na nim jeździć przez cały dzień. Bo ciuchcią nie robi się tylko pętelki po okolicy i koniec. Działa ona mniej więcej na zasadzie autobusów turystycznych "hop-on hop-off". Jeżdżą sobie na tej samej trasie trzy ciuchcie co 30 min. Są przystanki, na których się zatrzymują, więc można wysiąść, pozwiedzać okolice i następną ciuchcią za 30 min jechać w następne miejsce. Razem z biletem można dostać minimapkę.
Pierwszy przystanek jest oczywiście przy sanktuarium, następny zaledwie kilometr dalej - przy Rondzie Południowym, gdzie zaczyna się trasa drogi krzyżowej, kolejny w Valinhos - to wioska, gdzie dorastały dzieci, które miały objawienie. Można bezpłatnie wejść do ich rodzinnych domów, które są ogólnodostępne, można też zajrzeć do małego miejscowego muzeum przedstawiającego życie wsi portugalskiej na przełomie XIX i XX w. Zdecydowanie pół godziny wystarczy na to miejsce.
Następny przystanek znajduje się w... Fatimie, gdzie znajduje się kościół parafialny, do którego uczęszczały Łucja, Hiacynta i Franciszek. Wioseczka w Wielką Sobotę była bardzo ospała - można było odnieść wrażenie, że na okres świąteczny się wyludniła. Chociaż kto wie, może właśnie tak było i wszyscy mieszkańcy cieszyli się boską pogodą nad oceanem.
Stamtąd już powrót do Cova da Iria.
Wokół sanktuarium, wśród licznych hoteli jest równie sporo różnego sortu knajpek i restauracji. My trafiliśmy do pobliskiej restaurante Alfredo - smacznie, przyjemnie i bardzo po portugalsku. A w Portugalii przede wszystkim trzeba jeść ryby, których w Polsce dostaniemy co najwyżej w wersji mrożonej i okrojonej. Jedliśmy je więc codziennie pod każdą postacią.
W wielkanocną niedzielę wróciliśmy do Lizbony. W planie była przejażdżka tramwajem 28 przez Alfamę. Jako, że chętnych na taką przejażdżkę jest zawsze sporo, najlepiej udać się na pierwszy przystanek na trasie tej linii - Martim Moniz. Dobrze też puścić kolejeczkę, jeśli jest się gdzieś na szarym końcu, żeby do następnego tramwaju być pierwszym w kolejności i zająć wygodne miejsce siedzące i móc podziwiać skomplikowaną trasę, jaką 28 pokonuje. No chyba, że jest niedziela, więc tramwaj jeździ co 20 minut, a z nieba leje się żar - wtedy czekanie na dogodną możliwość tylko dla wytrwałych. Warto wysiąść na Miraduro Santa Luiza, skąd rozpościera się niesamowity i chyba najbardziej znany widok na dachy Alfamy i rzekę Tag. A potem zwiedzanie zależnie od inwencji twórczej...
Nie ma co się rozpisywać, co i gdzie warto, bo warto zajrzeć w każdy zakamarek, a blogów i informacji w tym temacie w internecie jest sporo :)
Następnego dnia udaliśmy się do dzielnicy Belem, żeby zobaczyć chociaż fasadę klasztoru Hieronimitów. Pech chciał, że klasztor jest zamknięty dla zwiedzających zawsze w niedziele wielkanocne i we wszystkie możliwe poniedziałki... Na szczęście jego fasada też robi spore wrażenie.
A potem już ostatnie chwile w Lizbonie - powrót po walizki, szybki obiad i kierunek lotnisko. Zwłaszcza, że się rozpadało - to była wskazówka, że czas do domu ;)
Plan był, że jedziemy z Rossio aerobusem, ale w oczekiwaniu na busa w deszczu nagle podjechała taksówka i pan taksiarz zaproponował, że nas podrzuci za jedyne 10 euro (gdzie w sumie za trzy bilety na aerobus musielibyśmy zapłacić 10,50).
I tak oto spędziliśmy święta w Portugalii, która pożegnała nas burzą i piorunem kulistym, który trafił w samolot. Mama świadkiem - siedziała przy oknie i wszystko widziała ;) Widać, że samoloty jednak robione z mocnych i trwałych materiałów ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz