wtorek, 30 kwietnia 2024

Bilbao

To miasto, którego nie można jakoś jednoznacznie określić. Jest eklektyczne pod każdym względem. Trudno powiedzieć, że jest nowoczesne, jednak ma nowoczesne elementy - szklany wieżowiec, mosty, ciche tramwaje i oszałamiający budynek Muzeum Guggenheima. To dla tego muzeum przede wszystkim tam pojechałam. Jednak bryła budynku okazała się przerastać to, co jest prezentowane w jego wnętrzu. Sztukę współczesną lubię, potrafię ją docenić i się nią bawić. Jednak z tego muzeum wyszłam z dużym niedosytem. Trudno mi określić dlaczego.
Samo Bilbao jest nieduże, przyjemne, zielone. Nawet szyny tramwajowe są ukryte w trawnikach, które na wiosnę były jeszcze na dokładkę upstrzone stokrotkami. Na każdym kroku są maleńkie placyki zabaw, a wszystko jest pięknie wkomponowane w całość architektury i krajobrazu. 
Całość Bilbao można objąć wzrokiem z punktu widokowego nazywanego w pokrętnym języku Basków Artxandako begiratokia, gdzie można dostać się kolejką szynową. 
Trzeba pamiętać, że Kraj Basków słynie z doskonałej kuchni i chyba z największej ilości restauracji z gwiazdkami Michelin. I to się da zauważyć włócząc się ulicami miasta, głównie w okolicy Muzeum Guggenheima. A ceny w menu (przynajmniej tego wystawionego przed wejściem) bynajmniej nie ścinały z nóg. Jednak nawet te restauracje, jak i inne w niedzielę są pozamykane.
Niezmiennie za to królują bary tapas, czy raczej w Kraju Basków pintxos. I są to absolutnie małe dzieła sztuki. Jak to powiedział jeden pan, który obsługiwał przy barze, nie ma co czytać menu, trzeba wybierać oczami. Oczami nie ma natomiast co wybierać sernika baskijskiego. Wzięłam kawałek chyba w jednym z bardziej podłych barów, a i tak był niebem w paszczy.
A życie w barach, wiadomo, zaczyna się po 20. I nieważne, czy to weekend, czy środek tygodnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz