Tam mieszkałam. Niedaleko Prosper Park, czyli brookliński Central Park, gdzie co rano biegały tłumy. I pisząc "tłumy" nie ma w tym ani krzty przesady. Dla biegaczy przeznaczone były nawet specjalne pasy na ulicy przebiegającej przez parki i wodopoje przygotowane nie tylko na picie wprost, ale też żeby można było napełnić bidon.
Niedaleko, czyli jakieś dwie stacje metra, znajdował się Ogród Botaniczny, gdzie we wtorki wstęp był za darmo. Powiem szczerze, ogród nie powalił. Może dlatego, że znaczna część była wyłączona ze względu na tworzenie nowych aranżacji, a na dokładkę padało. W każdym razie można się przejść we wtorek za darmo. Mają też coś na kształt ogrodu japońskiego, przy czym nadal pozostanę lokalną patriotką - wrocławski fajniejszy.
Moim celem w tym dniu po pierwsze była mekka graficiarzy, Bushwick Collective, a po drugie opanowany przez Polaków Greenpoint.
Wcześniej mekka graficiarzy znajdowała się w Long Island i nazywała się 5Pointz. Było tam podobno ponad 1000 prac graficiarzy z całego świata. Pewnego dnia po prostu je zamalowano.
Tak to graficiarze znaleźli inne miejsce, w części Brooklynu zwanej Bushwick - stąd też wzięła się nazwa tego miejsca, gdzie ściany budynków zostały ozdobione, moim zdaniem, dziełami sztuki.
Co uderza w tym miejscu, to prawie opustoszałe ulice. Zastanawiam się, jak wygląda to miejsce wieczorami, bo było tam kilka dość przyjemnych, troszkę hipsterskich knajpeczek.
Greenpoint, mimo, że to tylko kilka stacji metra od Bushwick, to zupełnie inna bajka. Idąc malowniczą Manhattan Ave, mija się sklepy o swojskich nazwach "Sikorski Meat Market", "Kiszka Kiełbasa", "Biedronka". W tzw. Biedronce od razu po wejściu można było poczuć się swojsko: przejście zawalone zgrzewkami Staropolanki, Nałęczowianki, Żywca, a półki w środku wypełnione słoikami Krakusa i innymi rodzimymi produktami. Zderzenie kulturowe, to jest polskich produktów z nacją, która wciąż w naszym kraju jest rzadko spotykana, nastąpiło na samym końcu sklepu, za kontuarem przy kasach, które obsługiwane były przez dziewczyny odziane tradycyjnie jak przystało... na muzułmanki :) Z kolei towar na półkach układali Latynosi. Brakowało tylko czarnych i typowy obraz Polski byłby absolutnie odwrócony do góry nogami. Nie, nie jestem rasistką czy nacjonalistką - nasz kraj jest po prostu dosłownym przeciwieństwem zastanego w nowojorskiej Biedronce multi-kulti. Jest kulturowo monochromatyczny. Zobaczyć taką mieszankę w jednym sklepie, który jest na wskroś polski - bezcenne.
W jednym z takich sklepów kupiłam białe Michałki. Ręka w górę, kto ich nie lubi ;) Całe pudełko sprezentowałam Mii, mojej gospodyni, której figura jak najbardziej pozwalała odwijać cukierki jeden za drugim.
Na Greenpoint dostępne są polskie gazety, tabloidy, książki. Można zjeść ruskie, bigos i gołąbki. Aaa, i kluski śląskie też. Można skorzystać z usług polskich prawników, księgowych, biur podróży, a nawet polskiej wróżki.
Zaś na ulicach co jakiś czas dźwięcznie wybrzmiewa najbardziej polskie słowo na "k" ;) Można poczuć się jak w domu ;)
Na koniec miejsce znane z wielu filmów, których akcja toczy się z NY. Jednocześnie miejsce, które jest Brooklynem dla mieszkańców z bardziej zasobnym portfelem - Brooklyn Heights.
Ulice, budynki, liczne knajpeczki i restauracje przypominają Greenwich Village na Manhattanie. Jest tam niesamowity spokój, dużo zieleni i ekskluzywna atmosfera.
Najważniejsza jest jednak promenada wzdłuż East River, skąd można podziwiać panoramę dolnej części Manhattanu.
Na koniec miejsce znane z wielu filmów, których akcja toczy się z NY. Jednocześnie miejsce, które jest Brooklynem dla mieszkańców z bardziej zasobnym portfelem - Brooklyn Heights.
Ulice, budynki, liczne knajpeczki i restauracje przypominają Greenwich Village na Manhattanie. Jest tam niesamowity spokój, dużo zieleni i ekskluzywna atmosfera.
Najważniejsza jest jednak promenada wzdłuż East River, skąd można podziwiać panoramę dolnej części Manhattanu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz