Tak to wyglądało w mojej głowie. Rzeczywistość była nieco odmienna...
Spakowana po śniadaniu zaczęłam łapać Graba (czyli azjatyckiego ubera), niestety nikt nie chciał podjąć się tego szalonego zlecenia. Poszłam na główną drogę, bo stwierdziłam, że może nie chcą brać jakiejś turystki, a na to by wskazywał punkt odbioru. Dalej moje wołanie na puszczy pozostawało bez odpowiedzi.
W akcie rozpaczy zamówiłam już taxi skuter wiedząc już, że na takich skuterkach jak mój potrafią wieźć 4-osobowe rodziny i jeszcze jakiś bagaż. Więc moja torba na kółkach to naprawdę nic wielkiego. I wtedy nagle przede mną wyrósł pan, który zapytał, gdzie chcę jechać, bo on musi jechać na lotnisko odebrać ludzi, więc może się dogadamy. I po bardzo krótkich targach pojechałam z panem za tę samą cenę, za którą przyjechałam z Kuta do Lovina. Pan jeszcze uprzejmie zapytał, czy będę miała coś na przeciwko, jeśli pojedziemy bocznymi drogami, nie główną. A to przecież najpiękniejsze drogi. Fakt, że wąskie i wymijanie dwóch samochodów to wyczyn, ale za to jak bardzo malownicze.
I tak, gawędząc sobie z panem, którego angielski był od biedy w miarę, dojechałam pod same drzwi mojej następnej noclegowni.
O ile północ Bali to przede wszystkim góry i wodospady, o tyle południe to przede wszystkim - poza górami oczywiście - świątynie, balijska architektura i plaże. I wiadomo: mnóstwo zieleni, wszędzie, na całej wyspie.
I mimo, że po świątyniach jeździłam w niedzielę, w każdej odbywały się jakieś rytuały, to nie oznacza to, że gdybym przyjechała w dzień powszedni, tych rytuałów by nie było. Odnoszę wrażenie, że na Bali jest codziennie niedziela albo święto.
Pierwsza świątynia była taka po prostu dla miejscowych, niedzielna msza z dziadkiem w drzwiach palącym kiepa, dziećmi na schodach przed kościołem grającymi w gry na komórkach, plotkującymi paniami i znudzonymi panami.
W drugiej za dobrowolny datek można było dostać sarong, żeby się w niego przebrać i odbyć rytuał: najpierw modlitwę, potem trzeba było wejść do rzeki po pas, przejść jakąś pętlę (nie wiem jaką), wrócić, a potem iść się obmyć. Jedyne, co mnie powstrzymało, to wejście do tej wątpliwej czystości rzeki. I czas lub raczej jego brak.
6 lat temu już wiele świątyń zwiedziłam, tak więc ograniczyłam się tylko do dwóch, bardzo schowanych, do których żeby dojść trzeba pokonać trochę schodów w dół lub w górę.
Przypominam sobie wizytę w Borobudur niedaleko Yogyakarty, gdzie celowo przyjechałam już o 7:00 rano, żeby uniknąć licznych próśb o wspólne zdjęcie. Nie udało się - nawet policjanci chcieli wspólne foto. Więcej o tym tutaj
Parę miejsc musiałam odpuścić, bo czas, a ciemno robi się tutaj o 18:30 i dobrze jest wrócić przed zmrokiem do swojej noclegowni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz