wtorek, 16 sierpnia 2016

Skały Naleśnikowe i lodowce

Do Franz Josef, miejscowości o takiej samej nazwie, co górujący nad nią lodowiec, prowadziła malownicza droga wzdłuż oceanu. Droga biegła skalistym wybrzeżem, czasem gdzieś się trafiła malownicza plaża. 
Trafiły się też skały naleśnikowe. W pełni zasługują na tę nazwę - wyglądają dokładnie jak naleśniki ułożone jeden na drugim.  




























We Franz Josef, to, co było największą atrakcją, to lot helikopterem na sąsiedni lodowiec - Fox. Koszt - około 1.000 zł. Wrażenia - bezcenne. Właściwe to nie było wiadomo, czy będzie nam dane polecieć - cały czas monitorowane były zmiany pogody. Jakkolwiek wydawało się, że przecież jest piękne słońce i przyjazne białe chmurki na niebie, to jednak zawiadujący helikopterami swoje wiedzieli. Jedna firma stwierdziła, że odwołuje loty w ogóle, w innej uznali, że co najwyżej mogą nas na lodowiec zawieźć, żebyśmy sobie zeszli na parę minut, przelecieć się jeszcze nad oboma lodowcami i z powrotem. O dłuższym spacerze w pełnym ekwipunku po lodowcu - bo taka była pierwotna opcja - mowy nie było. Może to i dobrze - po pierwsze dlatego, że na krótko przed wyjazdem obejrzałam film "Everest" i wyobraźnia mogłaby mi nieźle działać, po drugie - spacer kosztował chyba 2 razy więcej ;)
Przed lotem musieliśmy zostawić w biurze praktycznie wszystko, nawet torbę na aparat fotograficzny. Choć to mnie specjalnie jeszcze nie zdziwiło. Trzeba było zostawić kurtki, czapki, rękawiczki. Na każde pytanie o jakąś cieplejszą część garderoby, Maorys odbierający kolejne rzeczy do przechowalni z grobową miną mówił, że to mi niepotrzebne. 
Co się okazało, faktycznie było niepotrzebne - na lodowcu było może nie upalnie, ale w samej bluzce z długim rękawem było mi ciepło. Wrażenie niesamowite, kiedy po kilku minutach lotu z miejsca, gdzie zielono, a czasami wręcz tropikalnie zielono, nagle staje się na śniegu, a wokół zimowy krajobraz - wszędzie biało. Z jednej strony lazurowe niebo z białymi chmurkami, z drugiej stalowa ściana zapowiadająca ostry deszcz. 
W związku z tym nie mogliśmy spędzić zbyt wiele czasu na górze. Zrobiłam symbolicznego bałwana, walnęłam paroma śnieżkami w znajomych, potem jeszcze lot nad Franzem Josefem i tyle.
Potem już tylko nowozelandzkie wino...

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz