W Hanoi, jak to w takich dużych miastach, zderza się mocno bieda z bogactwem. W starej dzielnicy, w której skupia się całe życie turystyczne, mieszają się kultura wschodu z zachodnią, obok małych garkuchni, gdzie można zjeść phở za niecałego dolara, góra 2 dolary, znajdują się typowo zachodnie restauracje z cenami już bardziej nam znanymi, choć nadal niższymi niż w Polsce.
W Muzeum Kobiet dowiedziałam się, że kobiety sprzedające warzywa i owoce z roweru albo te przemykające malowniczo z koszami na kiju niesionym na ramieniu, często nie są mieszkankami Hanoi. Ich rodziny mieszkają gdzieś na wsi, mężowie zajmują się polem, kurkami, świnkami, z których roczny dochód wynosi zaledwie kilkadziesiąt dolarów. Dlatego zostawiają męża i dzieci i mieszkają po 10 osób w wynajmowanych mieszkankach, za które płacą 0,40$ za noc. Dzień zaczyna im się od 2 w nocy, idą na targ kupić warzywa i owoce, które potem sprzedają gdzieś na ulicach miasta z roweru albo po prostu z chodnika. Kończą o 19, chyba że wcześniej uda im się wszystko sprzedać. Rodziny widują raz na 1-2 tygodnie. I w zasadzie wszystko im jedno, że ktoś jest bardziej bogaty, chcą tylko zarobić na utrzymanie i edukację swoich dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz