Nad rzeką rozłożone już były te malutkie stoliczki z krzesełkami i sprzedawana była kawa i kanapki. Zielona herbata zawsze jest tutaj dodatkiem za darmo. To miejsce stało się moim przystankiem na śniadanie na kolejne trzy dni. Dwie młode dziewczyny, które widać bardzo były zaprzyjaźnione, robiły mi ciepłą, chrupką bułkę z omletem i warzywami i kawę. Plus zieloną herbatę oczywiście. Kawa jest tutaj pita zwykle z lodem i skondensowanym mlekiem. Przyznam, że smaczna ta wersja.
Dzień zaczyna się dla Wietnamczyków wcześnie. Już po 5 rano można zacząć robić zakupy na straganach targowych i u pań, które rozkładają swoje plony przy ulicy. O 6 otwierają sklepy i powoli ruch uliczny zaczyna się rozkręcać.
Z racji, że miałam jeszcze do dyspozycji skuter przez cały następny dzień ( tzn. "nowy" skuter), zrobiłam sobie wycieczkę w przeciwnym kierunku do tego z dnia poprzedniego.
Tu już były góry znacznie wyższe. Ale wszędzie, z racji że obecnie jest pora żniw, suszą ryż gdzie popadnie, a najczęściej wzdłuż drogi, którą przejeżdżają nie tylko hordy skuterów, ale też samochody, busy i śmierdzące wielkie ciężarówki, które kopcą czarnym dymem z rury wydechowej. Tak więc jakość ryżu może zastanawiać.
Obok ryżu suszona też jest kukurydza, kawałki ryby i jakieś niezidentyfikowane drewienka. Nie bardzo mogę zrozumieć po co im to drewno, skoro generalnie wszyscy gotują na gazie. Chyba że zima w górach jest chłodna i drewno jest już przygotowywane na sezon grzewczy. W północnym Wietnamie bowiem - podobnie jak w Europie - są cztery pory roku.
Wzdłuż drogi pasą się też krówki, świnki i kręcą się kury, które uwielbiają włazić prosto pod kółka.
Gdzieś we wiosce zahaczyłam o knajpkę, żeby coś zjeść. Było gdzieś około 13 w poniedziałek, a w knajpce, z której widok przy wejściu do toalety zapierał dech w piersiach, siedziało sobie ubawione, glośne towarzystwo. Towarzystwo zagadało, nalali wietnamskiej wódeczki prosto z kulturalnej plastikowej butelki i porobili sobie zdjęcia z białą twarzą. Okazało się, że wódeczkę musieli sobie polewać co najmniej od południa (w miły poniedziałkowy dzień), bo byli już naprawdę wstawieni. Wszyscy pięknie ubrani, panowie w koszulkach, panie też eleganckie. Może dla nich była to niedziela. Nie podjęłam dłuższej konwersacji, która zresztą i tak byłaby prowadzona przez tłumacza Google, z uwagi na stan umysłu towarzystwa i chyba wynikającej z tego stanu natarczywości panów.
Zawinęłam się szybko, wróciłam do hotelu i szykowałam się na następny dzień podróży, do Ha Giang.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz