Cartagena, której pełna nazwa brzmi Cartagena de Indias, podobno jest znana przede wszystkim z filmu "Miłość, szmaragd i krokodyl". Niestety nie pamiętam, choć film oglądałam.
Obecnie miasto jest znane, bo jest znane, bardzo turystyczne, z przepiękną starówką, w której ceny w knajpach wywołują zawrót głowy po tanich miejscach zwiedzonych dotychczas w tym kraju.
Kiedy byłam tu 7 lat temu, miałam wrażenie, że część otoczona murami warownymi jest super wymuskana, śliczna, higieniczna, dla turystów, a prawdziwe życie tętni w pobliskim Getsemani, gdzie jest mnóstwo tanich hotelików i hosteli.
Getsemani uległo przemianie, o czym później, a Centro Historico albo się zapuściło, albo robi po prostu bardzo dobre pierwsze wrażenie.
Nie oznacza to, że już tego wrażenia nie robi - wręcz przeciwnie. Jednak dopiero za drugim razem zobaczyłam lekko zapuszczone miejsca, opuszczone budynki czy śliczne zielone skwery, w których po wejściu można udusić się od zapachu uryny.
Jan Paweł II z brązu stoi jednak nadal przy katedrze dumnie i radośnie, z rozpostartymi ramionami.
Stare miasto warto zwiedzić na spokojnie o 7 rano, gdy jeszcze nikt się nie kręci po ulicach (chyba że dwie kobietki, które wpadły na ten sam pomysł i wystrojone robiły sobie super pozowane zdjęcia na tle uroczych, ukwieconych uliczek) i karaibski upał nie wyciska soków z człowieka. Można sobie na spokojnie zrobić zdjęcia, kupić kawkę z termosu i buñuelo z dopiero co ustawionego na ulicy wózka.
No i Getsemani. Tam miałam nocleg, okazało się, że w świetnym strategicznie miejscu, na Placu de Trinidad, gdzie życie rozrywkowe, które wcześniej uświetniło stare miasto, kończyło się tam właśnie do późnych godzin nocnych. Każdy dzień jest tam sobotą, tak więc był to mój najmilszy poniedziałkowy wieczór jaki mogłam sobie wymyślić. Plac otaczają liczne knajpki, w których ceny też mnie lekko zniechęciły, a wieczorem dodatkowo wózki z jedzeniem i całkiem niezłymi koktajlami (alkoholowymi oczywiście) za jakieś 10-15 zł. Na ławkach i murkach wokół placu rozsiaduje się mnóstwo ludzi, a wokół nich kręcą się chłopaki z dużymi styropianowymi lodówkami z puszkami piwa po 5 zł.
Cała rozrywka skupia się głównie na środku placu, choć bywa, że też na środku wąskiej ulicy, którą zazwyczaj w środku jakiegoś pokazu, wśród tłumu ludzi akurat chce przejechać samochód.
Rozrywkę zapewniają, tancerze-soliści salsy lub udający Michaela Jacksona, grajkowie na różnych instrumentach przy akompaniamencie muzyki prosto ze starego magnetofonu podłączonego do jeszcze starszej kolumny, grupa bębniarzy z własnymi tancerzami. W każdym razie spory asortyment, każdy znajdzie coś dla siebie.
Sporo ludzi zagaduje, tak więc wieczór spędziłam z Niemką, Chorwatką, dwoma Szkotami, którzy mieli misję wsparcia sprzedawców piwa i nas jednocześnie kupując nam to piwo oraz dwoma Kolumbijczykami, którzy bardzo chcieli zawrzeć z nami bliższą znajomość.
Getsemani, którego nie pamiętam aż tak turystycznego, jest trochę taką artystyczną częścią Cartageny. Przede wszystkim murale robią tutaj niesamowite wrażenie, ale też kolory i ta luźna atmosfera w porównaniu do trochę nadętego Centro Historico.
Znowu byłam tu krótko, bo w sumie nawet nie pełną dobę. Ale może wrócę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz