wtorek, 15 lutego 2022

Amazonia - Puerto Nariño

 Do Puerto Nariño dotarłam grubo po 17. Okazało się, że na przystani czekał na mnie niejaki Jose, który pomógł mi z bagażem, oprowadził po wiosce i generalnie okazał się tutaj moim lokalnym przewodnikiem. Wszyscy go na wiosce znają, więc co chwila się zatrzymywaliśmy i poznawałam kolejnych miejscowych witających się na żółwika (jeden z dwóch przejawów pandemii w tym miejscu, drugi to maseczki zaśmiecające to czyste miejsce), w tym - uwaga - pana burmistrza, który z szerokim uśmiechem uścisnął rękę pytając tradycyjnie „Como estas”.
Puerto Nariño jest ślicznym miasteczkiem-wioseczką, z wybrukowanymi uliczkami, kipiące zielenią, bez jakichkolwiek środków transportu, bo nie dostrzegłam nawet roweru, tylko wózki z jedzeniem. Wszyscy sobie niespiesznie spacerują, bo w sumie nie ma gdzie się spieszyć. Mieszka tutaj ponad 4000 ludzi, większość domów jest z drewna i absolutnie żaden budynek nie ma w oknach szyb. Zamiast szyb są siatki uniemożliwiające dostanie się do środka wszędobylskim moskitom. Jest jeden sklep z odzieżą, kilka sklepów spożywczych na tzw. głównej ulicy przy rzece i to by było na tyle. Są jeszcze może ze dwie restauracje, które z uwagi na niski sezon były zamknięte. Tym samym jedynie słuszne były stoiska przy ulicy z grillowanym mięsem, rybką, bananem i arepą, czyli grubym plackiem z mąki kukurydzianej, który najlepiej smakuje z serem i pikantną salsą. 
Mój przewodnik Jose następnego dnia z samego rana zabrał mnie na 5-godzinną wycieczkę swoją łódką po dorzeczu Amazonki. Zobaczyłam różowego delfina w wodach Amazonki,  pózniej mnóstwo szarych delfinów słodkowodnych. Weszliśmy do lasu zobaczyć olbrzymie amazońskiej drzewa, między którymi przefruwały hałaśliwe papugi ary. I tak sobie zleciało leniwie do pierwszej po południu. 
Potem, kiedy spacerowałam sobie po uliczkach, zaczęli zagadywać mnie miejscowi poznani dzień wcześniej i tak sobie myślę, że gdybym została dwa dni dłużej, pół wioski byłoby już moimi znajomymi. 
Wieczorem jeszcze wybrałam się ze starszym panem przewodnikiem do lasu na wycieczkę nocną w poszukiwaniu tarantuli. Znaleźliśmy ledwo dwie malutkie gdzieś na pniach drzew. Duże tarantule żyją raczej na ziemi i stapiają się z kolorem opadłych, brązowych liści. Jednak mimo wysiłków czterech par oczu (wycieczka składała się, oprócz pana przewodnika i mnie, jeszcze z dwóch Bułgarów) porządnej tarantuli nie udało się spotkać.Tak więc mój lęk przed pająkami nie spotkał się ze zbyt dużym wyzwaniem. 
Zobaczyliśmy jeszcze jakąś egzotyczną żabkę, gigantyczną, równie egzotyczną cykadę, patyczaka i jeszcze parę innych dziwnych stworzeń dość niewielkich rozmiarów. I myślę, że to nie był brak szczęścia do nocnych zwierzątek, po prostu przewodnik był, jakkolwiek przesympatycznym, ale już naprawdę leciwym panem, z mocno niepełnym uzębieniem, które uniemożliwiało zrozumienie wszystkiego co chciał powiedzieć. W rezultacie nocna wyprawa zakończyła się z dość dużym niedosytem. 
A w nocy się rozpadało i tak padało już aż przez całą drogę do Leticii, gdzie czekał mnie lot powrotny do Bogoty. 
Jako że dzień bez spotkania w Kolumbii jakichś Polaków to dzień stracony, na łodzi spotkałam parę z Nowego Dworu. Tego Nowego Dworu - za Gądowem i przed Muchoborem. W Leticii razem wybraliśmy się na śniadanie i na szybki spacer do Brazylii, bo czas już gonił na lotnisko. 
Na granicy z Brazylią właściwie jest tylko tablica, że to już granica. Ku mojemu rozczarowaniu brak było kontroli paszportowej, bo szczerze miałam nadzieję na wypełnienie mojego paszportu (nowego) dodatkową, choćby malutką piecząteczką. Wprawdzie na granicy zawróciliśmy, jednak już z tego miejsca widać było, że Brazylia jest jakby nieco bogatsza od Kolumbii: trochę lepszy asfalt, nieco mniej dziur i lepsze oświetlenie wzdłuż ulicy. 
I tyle. O innych Polakach, którzy się nimi okazali dopiero w Bogocie na lotnisku, a przykuli moją uwagę na lotnisku w Leticii swoim cwaniactwem i zignorowaniem wyznaczonego wejścia do odprawy, gdy wszyscy inni karnie ustawiali się w jednej kolejce, już mi się pisać nie chce. Szkoda wakacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz