piątek, 18 lutego 2022

Dolina Cocora 2.0

Cocora 2.0, bo popisałam już o niej tutaj.
Dolina Cocora to miejsce, w którym się zakochałam 7 lat temu i uważam je za jedno z najpiękniejszych i najbardziej magicznych miejsc, w jakich byłam. Żeby się do niej dostać, trzeba przyjechać do Salento, do którego ciurkiem zmierzałam aż z Amazonii, czyli jakieś ponad 1000km. Z Puerto Nariño do Leticii łodzią 2 godziny, z Leticii do Bogoty samolotem 2 godziny, potem musiałam przebić się komunikacją miejską do Terminalu Salitre, z którego odjeżdżały autobusy do Armenii. Posiedziałam tam jakieś 4 godziny w oczekiwaniu na nocny autobus, który przywiózł mnie do Armenii już o 5 rano. Z Armenii odjeżdżają busiki do Salento. I mimo, że to zaledwie 26 km, czas przejazdu zajmuje jakąś godzinę.
Do Cocory natomiast jeżdżą jeepy, które podwożą hordy turystów pod wejście. 
7 lat temu były już jeepy, nie było jednak opłat za wstęp i całej komercji zanim do wejścia się dobrnie. Wszystko się rozkręciło 5 lat temu, kiedy to zrobiono z doliny teren prywatny i zaczęto pobierać opłaty. Może to i słusznie, bo to cudowne miejsce stawało się z roku na rok coraz bardziej popularnym celem turystycznym, a ludzie -  patrząc przykładowo na miejsce, gdzie 7 lat temu podziwiałam dolinę z góry siedząc na gęstej trawie, a dziś jest tam klepisko - nie mają litości dla natury. A żeby ją zachować trzeba mieć środki.
Jeepy willys są tutaj dość powszechne i służą nie tylko do przewożenia turystów. Z zewnątrz i z daleka całkiem nieźle się prezentują, interesująco robi się, gdy chce się wsiąść. Drzwi są zrobione głównie z grubej folii i zamykane na metalową wajchę. Klucz do samochodu nie różni właściwie niczym od zwykłego klucza patentowego do drzwi. Prędkościomierz działa rzadko, nie jestem pewna, czy wskaźnik paliwa działał. W drodze do Cocory jeep, którym jechałam, zepsuł się w połowie drogi, na szczęście 5 minut później cała grupa została przejęta przez inny samochód.
Po wyjściu z samochodu można po prostu pójść prosto, zobaczyć dolinę i wrócić. A chodzi tutaj przede wszystkim o niebywale wysokie palmy woskowe, sięgające 60 metrów, których widok zapiera dech w piersiach. 
Można też skręcić w prawo, przejść przez bramę i zrobić sobie 10-kilometrową pętlę przez las deszczowy, pokonując kolejne niepewne, huśtające się mosty nad rwącą rzeką i dolinę z palmami zobaczyć na samym końcu jako wisienkę na torcie i nagrodę za zrobienie tego trekkingu, który jednak jest dość wymagający na wysokości ponad 2500 m.n.p.m., a najwyższy punkt, Finca Montaña, znajduje się na 2850.
Palmy woskowe są najwyższymi na świecie drzewami jednoliściennymi i właściwie można je zobaczyć tylko w dolinie Cocora. Dla Kolumbijczyków są tak bardzo ważnymi drzewami, że w 1985 r. palma woskowa stała się drzewem narodowym.
Salento, które robi trochę za bramę do doliny, jest ślicznym, kolorowym miasteczkiem, niemal całkowicie zdominowanym przez turystów. Słychać tu mieszankę języków, wśród których prym wiedzie amerykański angielski, francuski, niemiecki, niemiecki w wersji szwajcarskiej i wszędobylski język polski. 
Żeby trochę odpocząć od tej turystyki, można udać się do pobliskiej Filandii. Miasteczko niby bardzo podobne do Salento, ale jednak inne. Choćby przez to, że można wreszcie popatrzeć na życie miejscowych, które nie kręci się wokół zapewnienia turystom atrakcji. 
Budynki są równie, a chyba nawet bardziej kolorowe niż w Salento, ale może to wrażenie potęguje to, że są wyższe. Ryneczek a właściwie park centralny, jest zdecydowanie bardziej zielony, z dużą ilością kamiennych ławek, które w tej zieleni toną. 
Mając ponad 4 godziny do dyspozycji, poszłam sobie na wieżę widokową, choć właściwie miasteczko z góry nie robi wrażenia, na ryneczku wypiłam piwko, obowiązkowo kolumbijską kawę i cieszyłam się tym płynącym wolno czasem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz