niedziela, 20 lutego 2022

Jerico

Nie mam pojęcia jak trafiłam na to miejsce i zdecydowałam się tu przyjechać. Pewnie przez blogi, które przeszukuję przed każdym wyjazdem. 
Z Salento jakimś szczęśliwym trafem wydostałam się ostatnim busem do Pereiry. Szczęśliwym, bo do Pereiry jeżdżą busy co godzinę i nie byłam pewna, o której będzie ostatni. Na dodatek trzeba robić rezerwację, której nie miałam. Udało się ostatnim busem i bez rezerwacji, tyle że przez część drogi musiałam siedzieć na karnym siedzeniu z tyłu na środku, z twardym oparciem. 
O ilości Polaków w Salento może świadczyć to, że pan sprawdzający rezerwacje w busie, kiedy się dowiedział, że jestem z Polski, w miarę zrozumiale powiedział mi w naszym języku "Szerokiej drogi".  
Potem złapałam nocny autobus do Medellin i stamtąd już busa do Jerico. I w sumie o ile dostanie się tutaj nie było specjalnie skomplikowane, o tyle droga, którą trzeba pokonać, już jest mocno wymagająca, zwłaszcza dla kierowcy busa. Najpierw trzeba było się wydostać z samego Medellin, którego ulice o 6.30 rano były już nieźle zatłoczone. Potem przez budowy dróg, wioski, kręte górskie drogi. I tak niewiele ponad 100 km przez 3,5 godziny. Naprawdę podziwiałam tego kierowcę, który miał mistrza w wymijaniu wszelkich przeszkód, począwszy od innych autobusów, przez samochody, motocykle, rowerzystów, pieszych po liczne dziury i wyrwy w asfalcie. Wymijał dosłownie na milimetry. W każdym razie nawet się cieszyłam, że jadę wcześnie rano, kiedy kierowca jeszcze był wypoczęty.
Jerico, miasteczko otoczone górami, jest urzekające. Miejsce, gdzie wydawałoby się, że czas się zatrzymał, gdyby nie komórki na stolikach przy filiżankach kawy (a piją ją tutaj, w sensie w Kolumbii, hektolitrami) i maseczki na twarzach, które trzeba nosić zawsze i wszędzie! 
Jerico to miejsce kultu św. Laury, która się tutaj urodziła i ewidentnie jest tu ważną świętą, bo jej wizerunek znajduje się na każdym rogu. 
W weekendy podobno jest tu dość tłumnie przez przybywających pielgrzymów, a najwyższy sezon i maksymalne obłożenie hoteli przypada na Wielki Tydzień przed Wielkanocą.
W Jerico można oczywiście poszukać atrakcji typu trekking na jakiś punkt widokowy w chmurach albo na plantacje kawy, ale chyba najprzyjemniejszą atrakcją jest siedzenie na głównym placu i obserwowanie tego powolnego życia. Można też wspiąć się na pobliskie wzgórze, z którego rozpościera ramiona Jezusek w stylu Rio de Janeiro. Żeby tam wejść, trzeba przejść przez miejscowy mały ogród botaniczny (darmowy), w którym późnym popołudniem młodzież tworząca orkiestrę dętą ćwiczyła w różnych zakątkach ogrodu swoje sekwencje. Przypuszczam, że to najlepsze miejsce, żeby nie wykończyć współmieszkańców. Kiedy wracałam, już razem w naturalnym amfiteatrze, który tworzyły olbrzymie bambusy, próbowali zagrać wspólnie. Ale, no właśnie, próbowali. 
Życie wokół Parque Principal, czyli głównego parku, zaczyna być trochę głośniejsze (przez głośniejszą muzykę) po zmroku, choć właściwie cały dzień ktoś siedzi w knajpeczkach popijając kawę, potem jedząc obiad, żeby wieczorem napić się piwka i zjeść kolację i znowu napić się kawy.
Rano na tym samym placu życie zaczyna się już od 6 w małej kawiarence na rogu, gdzie zjadłam szybkie śniadanie przed podróżą do Jardin. A to była podróż... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz