wtorek, 22 sierpnia 2017

Times Square i Broadway

W pierwszej kolejności jedną rzecz trzeba wyjaśnić - Broadway to nie teatr, to nie konkretne miejsce, gdzie tancerze i aktorzy marzą żeby zagrać "na deskach Broadwayu". To po prostu ulica, która wbrew charakterystycznemu porządkowi ulic przecinających się prostopadle tworząc regularną szachownicę, biegnie przez Manhattan w poprzek.






Ale oczywiście to też zespół teatrów skupiających się w przy tej ulicy lub nieopodal niej, w środkowym Manhattanie. Ale uwaga: to, że jakiś teatr jest na Broadwayu nie oznacza, że jest teatrem broadwayowskim. Aby uzyskać takie miano, przede wszystkim teatr musi mieć przynajmniej 500 miejsc dla widowni. Takich teatrów należących do Broadway League jest 41. 
Do nich też należy Ambassador Theatre, w którym akurat w czasie, kiedy byłam w Nowym Jorku, wystawiano musical "Chicago". Bynajmniej nie oznacza to, że byłam, sprawdziłam i z marszu sobie poszłam. O, nie, nie, to nie ja. Przygotowania do wyjazdu były długie. Szukałam miejsca z koncertem jazzowym i tak znalazłam mieszkanie Marjorie Elliot, szukałam miejsca, w którym mogłabym zobaczyć jak wygląda msza gospel i gdzie nie musiałabym stać w kolejce białych turystów, płacąc za wstęp i tak trafiłam do Brooklyn Tabernacle Choir. Tak też się przygotowywałam do odwiedzenia jednego z teatrów broadwayowskich. 
Tak szukając i grzebiąc w internecie, odkryłam coś, czego wcześniej nie wiedziałam: na Broadwayu wystawiane są nie tylko musicale. Korciło mnie, żeby pójść na spektakl, w którym grały zaledwie dwie osoby, w tym Michelle Williams. Ale ostatecznie stwierdziłam, że skoro w Nowym Jorku nie mieszkam, nie mam tych teatrów na podorędziu co weekend, trzeba wybrać coś bardziej charakterystycznego i spektakularnego. I padło właśnie na "Chicago". 
Ceny biletów, cóż, ścinają. Ale ile razy w roku bywa się w Nowym Jorku i idzie się na musical... Z miesięcznym wyprzedzeniem kupiłam bilet w pierwszym rzędzie na balkonie (polecam jednak drugi rząd, bo barierka z balustrady może wkurzać) za jedyne 100 dolarów. Wstępnie oczywiście bilet kosztował zaledwie 89 dolarów, ale jak to w Stanach ceny podane są przed opodatkowaniem, a każdy stan rządzi się własnymi stawkami.
Bilet można kupić oczywiście dużo taniej, ale nie ma się wtedy specjalnie wielkiego wpływu na to, gdzie się siedzi. Ale zawsze jest to opcja w wersji budżetowej. Bilety takie, to jest nawet z 50% zniżką, można kupić pod słynnymi czerwonymi schodami na Times Square, gdzie widnieje wielki napis TKTS. 
O musicalu nie będę się rozpisywać. Tylko tyle, że nie był to spektakl wysokobudżetowy. Była kameralna orkiestra jazzowa ulokowana w centralnej części sceny, a przed orkiestrą występowało około 20 osób. Bez piór, drogich kostiumów, oszałamiających zmian scenografii. Prosto.
Ważny był kunszt. Wykonanie piosenek, taniec i gra orkiestry. Niesamowita była też rola publiczności, która reagowała wyjątkowo żywiołowo.


Po uniesieniach musicalowych wychodzi się wprost w objęcia neonów Times Square - miejsca, które nigdy nie śpi i jest tam zawsze widno dzięki mieniącym się reklamom, neonom w niewiarygodnej ilości i imponujących rozmiarach. Niezmiennie można spotkać kowboja w samych gaciach z przewieszoną gitarą, dziewczyny ubrane w stringi i bodyart i wszelkiego sortu dziwadła i straszydła, nie wspominając o całej rzeszy turystów ze wszystkich stron świata, bo nowojorczycy podobno w to miejsce swojego miasta nie zaglądają.  
A cały ten zamęt obserwować można już ze wspomnianych wyżej czerwonych schodów...










 

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Nowojorskie metro

Metro w Nowym Jorku, wiadomo - niesamowicie rozbudowane. 
Trzeba pamiętać, że Nowy Jork to nie tylko Manhattan. Jest jeszcze Brooklyn, Queens, niesławny Bronx, a każda z tych dzielnic to jakby odrębne, absolutnie różniące się od siebie miasta. Nawet poszczególne części tych dzielnic mają zupełnie różny charakter. Na Manhattanie Financial District to zupełnie inna opowieść niż Chinatown czy Little Italy, choć dzieli je zaledwie kilka przecznic.  Nie wspominając o Harlemie w północnej części wyspy. Greenpoint na Brooklynie jest zupełnie inny od Brooklyn Heights. Pisząc to utwierdzam się w przekonaniu, jak mało Nowego Jorku zobaczyłam.
Ważne jest to, że wszystkie dzielnice łączy gęsta sieć linii metra.  I nieistotne, że Manhattan jest oddzielony od pozostałych dzielnic sporą East River.
Nowojorski subway to tak naprawdę miasto w mieście, a właściwie pod miastem, gdzie przewijają się strumienie ludzi.  W odczuciu niektórych przyjezdnych jest przerażające, odstraszające, niebezpieczne. Zejście do stacji metra wąskimi, ciemnymi schodkami może kojarzyć się z podejmowaniem sporego ryzyka na własną rękę. Bo schodki do metra w znacznej mierze takie właśnie robą wrażenie. Nie wszystkie wejścia są oświetlone całą gamą świateł wszelkich jak to na Times Square. Prawda jest taka, że chyba jest to jedyna stacja tak jaskrawie oznaczona. Zwykle to wąskie schodki w czarną, niepewną otchłań. 
Są stacje kompletnie opustoszałe, jak Jefferson Street Station, przy Bushwick Collective, gdzie mogłabym zniknąć bez śladu i świadków.








I pewnie jest jeszcze sporo takich stacji. Natomiast najbardziej tłoczno jest oczywiście na stacjach przesiadkowych. Tam też kwitnie życie rozrywkowe - można posłuchać jazzu, funk, rocka. Zwłaszcza na Union Square i oczywiście na krzykliwym Times Square - oba te miejsca tętnią równie intensywnym życiem na powierzchni, jak i pod ziemią.


Szerokiego wachlarzu rozrywki i emocji można też doświadczyć w samych pociągach. Miałam szansę obejrzeć pokazy akrobatyczne dwóch czarnych chłopaków, którzy przy muzyce płynącej nie wiadomo skąd zawijali się na rurach w rozmaitych konfiguracjach. Wysłuchałam arii operowej wyśpiewanej naprawdę nieźle przez być może (bo kto to wie...) niewidomego chłopaka, pieśni kościelnej zaprezentowanej przez jakąś zakochaną parę z gitarą, modlitw, błogosławieństw urojonych świętych i czarów jeszcze bardziej urojonych magów. Dla każdego coś miłego. 
W pociągach, na kilku metrach  kwadratowych wagonów widać też to, z czego słynie Nowy Jork - niezwykłą mieszankę kulturową. Ludzi chyba wszystkich możliwych ras, rozmawiających nie tylko po angielsku, ale po rosyjsku, chińsku, hiszpańsku. Na Manhattanie dochodzą jeszcze liczne języki europejskie olbrzymiej rzeszy turystów. Ludzie, czytają książki, słuchają muzyki, przeglądają prasę, sprawdzają nerwowo na mapie, na której stacji muszą wysiąść. A to w sumie dość skomplikowane, przynajmniej na samym początku zaprzyjaźniania się z nowojorskim metrem. Bo niektóre pociągi stają na każdej stacji, inne te stacje pomijają, bo to linie przyspieszone. Trzeba wiedzieć, że białe kropki to stacje ekspresowe, a czarne, to mniejsze stacje, gdzie nie każdy pociąg się zatrzymuje. W sumie wszystko wynika z mapy połączeń w aplikacji MTA, czyli metra w Nowym Jorku. 
Niektóre stacje cudnie nawiązują do pobliskich miejsc: niesamowite mozaiki na ścianach stacji przy Muzeum Historii Naturalnej - słonie, papugi i inne stworzenia; w Harlemie mozaiki czarnego bandu jazzowego. 













Jestem ogólnie wielką fanką metra jako środka transportu miejskiego. Metro w Nowym Jorku, kiedy byłam tam pierwszy raz, nie zachwyciło mnie i miałam dokładnie takie odczucia, jakie opisałam wyżej - strach przed czarną otchłanią wąskich schodków.  Korzystając już z tego środka w Barcelonie, Kuala Lumpur, nie wspominając o wymuskanym i wypucowanym Singapurze, nowojorski subway początkowo wręcz mnie przerażał.
Pierwsza linia powstała na początku XX w. i jakkolwiek oczywiście pociągi, torowiska są modernizowane, konserwowane, to same stacje, nie sądzę, aby były odnawiane. Ale to jest właśnie urok i charakter nowojorskich podziemi.