piątek, 30 stycznia 2015

Powoli czas wracać...

Do San Jose z niefortunnej La Fortuna, gdzie deszcz podobno pada nieustannie od ponad dwóch tygodni (okłamano nas z tą pogodą), wróciłam już sama - Darek ruszył w dalszą drogę, do Nikaragui.
Autobus tym razem jechał nie 4, a 5 godzin, miałam więc czas poczytać książkę i poćwiczyć robienie zdjęć przez szybę autobusu (łapanie tęczy i różnych konfiguracji chmur).


Po drodze zauważyłam wiele szkół o nazwach wskazujących, że są to szkoły ekwadorskie, kolumbijskie, kubańskie (np. Escuela de Rebublica de Cuba). Wujek Google nie znalazł jednak dla mnie satysfakcjonującej odpowiedzi w tej kwestii. 
W autobusie spotkałam dwóch Polaków podróżujących z Nikaragui przez Kostarykę do Panamy (jeśli to czytacie, pozdrawiam Was, chłopaki :)). Też średnio uszczęśliwieni pogodą zastaną wokół wulkanu. 
W każdym razie jutro wracam do Polski. 
Dobrze się złożyło, bo hostel, w którym zatrzymałam się na noc, jest blisko przystanku, z którego odjeżdżają autobusy na lotnisko (El Aeropuerto Internacional Juan Santamaría), które położone jest 20 km od San Jose, w miejscowości Alajuela. Taksówka kosztuje 20$, autobus - 0,99$. Jeśli ktoś kiedyś będzie szukać takiego przystanku, to znajduje się on przy Avenida 2, od północnej strony kościoła de Nuestra Señora de la Merced. Autobusy są obsługiwane przez firmę TUASA.
Co do Kostaryki, czuję trochę niedosyt, bo wiele tutaj do zwiedzenia, zobaczenia - na przykład Park Narodowy Tortuguero, gdzie żółwie będące pod ochroną składają jaja, czy też Park Narodowy Arenal, utworzony wokół nieszczęsnego wulkanu, którego nie było mi dane zobaczyć. Być może wybrzeże Pacyfiku jest pasjonujące.
Ale to może następnym razem.

czwartek, 29 stycznia 2015

Wulkan Arenal

Kostaryka, jeśli chodzi o ceny przejazdów autobusem, jest dość zróżnicowana. Mało mogę powiedzieć, bo niewiele po niej jeździłam - zaledwie 3 odcinki - ale zauważyliśmy, że od strony karaibskiej jakoś drożej. Za przejazd z Sixaola (granica z Panamą) do Puerto Viejo (około 40 km, 1,5 godziny) zapłaciliśmy ponad 3$, za trasę Puerto Viejo-San Jose (216 km, 5 godzin) 11,50$, a z San Jose do La Fortuna (192 km, 4 godziny), już tylko 5$. 
La Fortuna to kolejne miejsce na szlaku turystycznym biegnącym przez Kostarykę. A to dlatego, że leży u podnóża wulkanu Arenal (1670 m.n.p.m.). Jest to najmłodszy wulkan w Kostaryce i - co ważne - jest czynny. Wprawdzie jego ostatnią erupcję odnotowano w 2000 r., niemniej cały czas dymi i "wypluwa" lawę. Największą atrakcją jest obserwowanie stożka wieczorem, gdy widać jak lawa "płonie" czerwonym światłem.
Tak to wygląda w teorii.
Gdy przyjechaliśmy do La Fartuna, góry, a zwłaszcza wulkan, były zaciągnięte ciężkimi chmurami, a z nieba siąpiła mżawka, która po kilku godzinach zamieniła się w ścianę deszczu. I tak sobie pada już drugi dzień. Podobno dzień przed naszym przyjazdem było słonecznie...
To tyle na temat wulkanu Arenal ;) Siłą rzeczy zdjęć brak.
A powinno to wyglądać mniej więcej tak (zapożyczone z internetu):


Są za to zdjęcia zrobione w drodze do La Fortuna, które odzwierciedlają nasze opadające nadzieje na dobre widoki...



Lokum w La Fortuna znaleźliśmy błyskawicznie, bo już przy autobusie stał chyba jakiś miejscowy koordynator, który nas zaprowadził do hostelu, gdzie przyzwoite pokoje były po 20$. To znaczy dla Darka 20$, dla mnie za darmo - taki drobny żarcik pana ;) Zaproponowano nam też tour za 45$ (później pan zszedł po cichu dla nas na 40$) - 6 godzin, w tym zwiedzanie Parku Narodowego Arenal, oglądanie miejscowych zwierzątek, patrzenie na wulkan, kąpiel w rzece przy wodospadzie, potem w wodach termalnych z możliwością obłożenia sobie twarzy błotem (cudownie...) i znów patrzenie na wulkan, tylko że po zmroku.
Patrząc na pogodę, która nie uległa zmianie, dobrze, że na ten tour nie daliśmy się namówić, bo może i zobaczylibyśmy zwierzątka i obsmarowalibyśmy się błotem, tylko co z tym wulkanem, dla którego przyjechaliśmy? Pomijam kwestię kąpieli w rzece.
Jako, że w najbliższych jadłodajniach dość drogo (bo dla turystów), a za bardzo padało, żeby szukać jakichś mniejszych i tańszych knajpek  dla miejscowych, w pobliskim sklepie zaopatrzyliśmy się w zupki chińskie, chipsy, orzeszki, piwo i spędziliśmy resztę dnia na jedzeniu, spaniu, oglądaniu "Simpsonów" i znowu spaniu - dokładnie w tej kolejności.
Ceny skierowane do podróżnych (hotele, hostele, atrakcje turystyczne) wszędzie tutaj niezmiennie są w dolarach, kantor raczej ciężko znaleźć. Na szczęście cały czas nie ma problemu z płatnością, ale lepiej mieć ze sobą drobne dolary, bo reszta wydawana jest w colonach, a co z nimi potem zrobić, jeśli zostanie ich dużo w portfelu, a tu czas wracać do innej strefy walutowej...?

wtorek, 27 stycznia 2015

Kostaryka, Puerto Viejo

Z Bocas del Toro przedostaliśmy się taksówką wodną do Almirante, miejscowości, która stanowi tylko bazę przesiadkową na wyspy. Stamtąd następnego dnia ruszyliśmy w stronę granicy z Kostaryką, co zajęło w sumie jakieś 2 godziny. 

Urubu (sępnik czarny) - duże bydlaki i są wszędzie

Granica Guabito/ Sixaola jest przeznaczona wyłącznie dla ruchu pieszego - drogi brak...
Tak więc klasycznie po stronie panamskiej kolejeczka po pieczątkę wyjazdową, potem przy moście  w jakiejś budce podatek 3$ z okazji wyjazdu z Panamy, przeprawa przez most, wypełnienie formularza migracyjnego, którym i tak specjalnie nikt się nie przejmie i pieczątka do paszportu na powitanie w Kostaryce. 


Była niedziela. Mój zegarek wskazywał około 15.00. Zapytaliśmy jakiegoś pana (chyba kierowcy autobusu, obok którego stał, ale kto go tam wie), gdzie jest najbliższa plaża. Odpowiedział: Puerto Viejo. I wskazał, gdzie mamy iść na autobus. Ucieszyłam się, bo następny odjeżdżał o 15.30, więc niedługo. Coś nas jednak tknęło i poszłam zapytać pana w kasie biletowej, która u niego jest godzina. I tym sposobem się dowiedzieliśmy, że wskazówki zegarka trzeba przesunąć o godzinę wstecz, a do autobusu nie mieliśmy tylko 30 minut, ale 1,5 godziny.
W każdym razie doczekaliśmy się autobusu do Puerto Viejo, miejscowości oddalonej od Sixaola około 40 km. Wydawałoby się więc, że podróż nie będzie specjalnie długa i zajmie mniej niż godzinę. Ale trzeba przewidzieć, że... to Ameryka Środkowa. Kierowca specjalnie się nie spieszył, zatrzymywał się czasami nawet co kilkaset metrów, żeby zabrać kolejnych pasażerów, po drodze jeszcze miejscowość o śmiesznej nazwie Bribri, gdzie na dworcu autobusowym też należało odstać obowiązkowe 8 minut, i tak 1,5 godziny.
Wreszcie dotarliśmy do Puerto Viejo - miejscowości znów na wskroś turystycznej, gdzie musieliśmy się nieźle nachodzić, żeby znaleźć wolny pokój za przyzwoitą cenę. Ale znaleźliśmy za 32$ - jest cicho, na zewnątrz każdego pokoju tarasik ze stolikiem i hamakiem a wokół mikro dżungla. Poza tym wszędzie blisko, a zwłaszcza do plaży.



W Kostaryce obowiązuje inna waluta (colones), ale płatność dolarami amerykańskimi nie stanowi tutaj, to jest w Puerto Viejo, żadnego problemu, czy to w restauracji, w sklepie, czy w kasie z biletami na autobus. Przeliczają sobie według kursu 530 miejscowych za dolara, wydają w swoich i wszyscy są zadowoleni. I całe szczęście, bo jak do tej pory nie rzucił nam się w oczy żaden kantor.
Zobaczymy, jak to dalej będzie z tymi dolarami. Dalej, bo co prawda data powrotu już za kilka dni, ale jeszcze w planie wulkan Arenal.