środa, 29 lipca 2015

Werona

Myślałyśmy, że w Weronie zabawimy krócej niż we Florencji, bo w sumie przecież tam tylko jest balkon Julii, która na dokładkę nie była postacią historyczną, lecz całkowicie fikcyjną, wymyśloną przez Szekspira.
Z Weroną to dziwna sprawa. Jest powszechnie znanym miejscem i chętnie odwiedzanym przez turystów nie ze względów historycznych, nie z uwagi na wyjątkową architekturę, ale z powodu wymyślonej opowieści z XVI w. (sprawdzałam na wikipedii - pierwsze wydanie jest z 1597 r.). I tak naprawdę wszyscy przyjezdni kierują się w stronę Casa di Giulietta i osławionego balkonu, gdzie aby wejść, trzeba zapłacić 6 euro. Żeby go zobaczyć, trzeba wejść na małe podwórko, gdzie tłoczy się spora liczba turystów, przez bramę  dosłownie zababraną wyznaniami miłosnymi (podobno, bo raczej  nic się z tego nie da wyczytać).




Giulietta? ;)



Ale w Weronie są też inne miejsca. Na przykład Arena - trzeci co do wielkości amfiteatr (po Koloseum i amfiteatrze w Campanii), który w znacznej części zachował się od I w.p.n.e. Jeśli ktoś lubi starożytne budowle, może się skusi na zwiedzenie, które kosztuje 10 euro. Ale zapewniam, że dużo bardziej warto zapłacić 15 euro za wstęp do Koloseum.





Człowiek z czereśnią stał się dla nas symbolem Werony - prześladował tam nas przez cały dzień ;)

Z ciekawostek, które wyczytałam włócząc się po mieście, to dotycząca czegoś co wisi w bramie pod sufitem przy rynku. A jest to rzekomo żebro wieloryba, które - jak głosi legenda - spadnie, gdy przejdzie pod nim zamężna dziewica ;) Dalej wisi...













 



Z pewnością można by znaleźć więcej interesujących miejsc w Weronie, ale nas gonił czas i godzina ostatniego pociągu, który o przyzwoitej porze przyjeżdżał do Bolonii. Zwłaszcza, że chciałyśmy się wybrać na kolację do Trattorii dal Biassanot.

Florencja

Z rana, bo włoskim śniadanku pt. brioche i cappuccino  (w sumie po sytej kolacji  w Trattorii dal Biassanot nic dziwnego, że tak skromnie) w niedalekiej Pastizzerii AB na via del Porto (kolejny punkt gastronomiczny  w Bolonii godny polecenia, ze względu na wszystko ;)) pojechałyśmy do Florencji.
Jakkolwiek szybkie pociągi są we Włoszech dość drogie, ale warto ze względu na zaoszczędzony czas. Z Bolonii do Florencji podróż trwa teoretycznie 40 min. Dlaczego teoretycznie? Bo super nowoczesna kolej włoska też miewa przestoje. Tyle że nie w polu, jak to w Polsce bywa, ale w tunelu. Bo podróż pomiędzy tymi dwoma miastami odbywa się właściwie wyłącznie w tunelach. Tak więc jeśli ktoś ma nadzieję podziwiać toskańskie widoki, to cóż - nie na tej trasie.
We Florencji zwiedziłyśmy oczywiście sztandarowe miejsca: Katedrę Matki Boskiej Kwietnej (Santa Maria del Fiore), wieżę obok Katedry i Baptysterium. Wejście na wieżę kosztowało 10 euro, ale jak się okazało, bilet krył w sobie niespodziankę - zapewniał wejście również do Baptysterium.









Droga na wieżę była dłuuga, ale dla widoków dachów miasta warto było.











Baptysterium też niezwykłe - wystarczyło zagapić się na sufit, żeby zapomnieć o otaczającej niemałej ilości turystów.




Jednym z ważnych miejsc dla zwiedzających jest Bazylika św. Krzyża (di Santa Croce), ale wejście, kiedyś nieodpłatne, obecnie kosztuje 6 euro. Jeśli ktoś jest fanem grobów Machiavellego czy Dante Alighieri w dość surowej otoczce, bo wnętrze kościoła nie zawiera raczej walorów artystyczno-estetycznych - polecam.




Klasycznie znalazłyśmy jakąś mikroknajpę, w której zamówiłyśmy pizzę i proseco, które z wielkim bum (skierowanym na naszą prośbę na jedną z wielu chińskich wycieczek na znak protestu wobec potopu chińskiego) otworzył starszy pan barman. Chińska wycieczka w liczbie prawie niepoliczalnej przez chwilę zamarła w kompletnych bezruchu - widok bezcenny.










Swoją drogą, to określenie "potom chiński", który sobie właśnie wymyśliłam, w Europie (i nie tylko) wydaje się nie być wcale przesadą. Ilość skośnookich turystów (i nie są to Japończycy) we Florencji była zatrważająca. Podobnie jest w Laosie, który graniczy z Chinami, czy w Wietnamie, który na początku roku chińskiego przeżywa zalew Chińczyków. Chińczycy w wielu miastach na świecie mają swoje Chinatown: Bangkok, Singapur, Kuala Lumpur, Manila, Lima, Nowy Jork, Londyn, Paryż. Nie wspominając o ekspansji gospodarczej, zwłaszcza w Afryce.
Najbardziej liczny naród na świecie daje to w każdym razie światu odczuć ;)


Czy ktoś pamięta scenę z filmu "Shrek 2" z tekstem "Kłam, Pinokio, kłam!" ;)