wtorek, 6 stycznia 2015

Park Narodowy Cajas

Park ten znajduje się na drodze z Guayaquil do Cuenca. Z Cuenca to około 40-45 min. jazdy autobusem. Ale zanim ten autobus się znajdzie...
Od pani gospodyni naszego hostelu dowiedzieliśmy się, że do Cajas najlepiej pojechać rano, a autobus odjeżdża z dworca autobusowego (Terminal Terreste) o godz. 7.00 rano.
Dzielnie wstaliśmy o 5.30, żeby o 6.00 pójść na piechotę na dworzec. Po małym rekonesansie na dworcu ustaliliśmy, że do Cajas autobus odjeżdża o 7.20, a bilet za 2$ kupuje się u kierowcy. Nic prostszego. Mieliśmy jeszcze sporo czasu, więc kupiśmy sobie kanapki i kawę i to było nasze śniadanie. Ja zamawiając kawę z mlekiem wywołuję ogólne zdziwienie - w Ekwadorze pije się kawę czarną (cafe tinto) mocno słodzoną.
Problem się zaczął się, gdy musieliśmy ustalić, który z około 20 autobusów stojących na terminalu jedzie przez Cajas. Wiedzieliśmy, że musimy się zabrać autobusem, który jedzie do Guayaquil. Kierowca tego autobusu stwierdził, że z nim na pewno nie pojedziemy i mamy szukać po drugiej stronie terminalu autobusu firmy Occidental. Po drugiej stronie takiego autobusu oczywiście nie było, ale konsekwentnie pytaliśmy każdego, gdzie możemy taki autobus znaleźć. I tak, po jednej stronie terminalu pokazywali nam drugi koniec, z nazwą Occidental na ustach, z drugiej, że to na drugim końcu są autobusy do Cajas, jadące w kierunku Guayaquil. I taka zabawa przez ponad godzinę. W końcu podjechał kolejny autobus do Guayaquil, któego kierowca okazał się przemiły i wyrozumiały dla białasów. Powiedział, że jak tylko wsiądą wszyscy, którzy mają kupione bilety do Guayaquil, będziemy mogli się zabrać. I tak też się stało. Mało tego, pan kierowca specjalnie dla nas stanął przy wejściu do Parku, skąd zaczynają sie trasy trekkingowe. 
W małym domku serdecznie nas przywitano w Parque Nacional Cajas, kazano się wpisać do rejestru, pokazano trasy, z których wybraliśmy najprostszą, ale podobno najładniejszą, jak zapewniali panowie. Tak więc ruszyliśmy sendero 1 w kolorze różowym, na wysokości około 4000 m.n.p.m. 
Po ujściu zaledwie kilkuset metrów zdążyłam już zaliczyć zjazd na tyłku po czarnym błocie, a to było dopiero pierwszy raz ;)
Muszę się przyznać do jednego - nie jestem zaprawiona w trekkingach. Kolega przyrównał mnie do zwierzątka, które zostało dopiero co wypuszczone z klatki i stawia pierwsze niepewne kroki, zastanawiając się gdzie, jak i w którą stronę je zrobić. Tak właśnie wyglądałam ;)
A tak wyglądał Park



Kiedy już doszliśmy do końca naszej trasy, poszliśmy łapać autobus do Cuenca. Usiedliśmy na ławeczce przy budce na wjeździe do Parku i wypatrywaliśmy jakiegoś transportu. Już z daleka dojrzałam nadjeżdżający autobus, stanęliśmy więc w gotowości i gdy się zbliżał, zaczęliśmy machać, żeby się zatrzymał. Nie zatrzymał się... Strażnik z budki miło i sympatycznie nas poinformował, że następny mamy wyglądać gdzieś za godzinę. Niespecjalnie nam się uśmiechała ta perspektywa, więc zaczęłiśmy łapać stopa. Zatrzymała się młoda kobieta jadąca z dwójką dzieci i psem. I tym sposobem w pół godziny znależliśmy się w Cuenca. Potem szybkie zakupy w pobliskim spożywczym (czyli jakieś jedzenie i zimne piwo), autobus do centrum i zasłużony odpoczynek :) 

1 komentarz:

  1. Basiu; widoki cudowne, miejsce niezwykłe, magiczne, wręcz bajkowe... hmmm... jak na pustkowiu Smauga, tylko z zielonością ;) Czekam z niecierpliwością na Twój powrót i fotografie z wojaży. Mam nadzieję, że bawisz się świetnie i oddychasz pełną piersią.
    Ściskam, Iwonka.

    OdpowiedzUsuń