niedziela, 18 stycznia 2015

Bogota

Zanim o Bogocie, muszę wspomnieć o przemiłym spotkaniu na Feria de Ponchos w Otavalo, o którym kompletnie zapomniałam. Chodziliśmy sobie z kolegą między straganami rozmawiając o tym i o owym, gdy nagle ktoś do nas mówi w naszym ojczystym języku "proszę bardzo" zachęcając do zakupu. Był to miejscowy Indianin, który - jak się okazało - mieszkał kiedyś w Polsce i muzykował po całym kraju. Przypuszczam, że było to gdzieś w latach 90-tych, bo wtedy właśnie był boom na latynoskie zespoły grające na ulicach większych polskich miast. 
Porozmawialiśmy sobie trochę, kupiłam na jego straganie dwie bransoletki, bo oczywiście zaproponował jak dla mnie cenę specjalną i takie to było zaskakujące spotkanie.
Co do Bogoty (2650 m.n.p.m.) - byliśmy tutaj zaledwie 2 dni, ale szczęśliwi opuszczaliśmy to miejsce.
Być może ma swój klimat, ale w mojej ocenie baaardzo ukryty i trzeba się starać, żeby go odkyć. 
Przyjechaliśmy wczesnym rankiem na Terminal Norte, wsiedliśmy w byle autobus, który zdaniem miejcowych jechał do centrum. Choć pojęcie centrum w Bogocie jest raczej płynne. Lepiej pytać o La Candelaria - dzielnicę najbardziej turystyczną, choć nie powiem, żeby było tam dużo turystów. 
W każdym razie w autobusie nam wskazali, gdzie mamy wysiąść i kierunek, w którym mamy zmierzać do La Candelaria. I szliśmy. Z całym dobytkiem na plecach jakieś 3 km, zanim znaleźliśmy jakiś hotel. Nie wiem, czy nie trafiliśmy we właściwą ulicę, czy hotele są tak bardzo poukrywane, ale kosztowało nas dużo znalezienie jakiegoś. Jak się później okazało, hotel znajdował się w samym środku La Candelaria z ceną za pokój z łazienką na korytarzu 35.000 COP  (około 17$). 
W łazience pod prysznicem mi trafiała się zimna woda. I tak już któryś dzień z rzędu, więc marzę już o upałach i gorącym prysznicu. Co dziwne, kolega za każdym razem, gdy szedł po mnie do łazienki, zawsze miał wodę gorącą. Czary? Ukryty sensor niewykrywający mniejszych rozmiarów pod prysznicem?
W Bogocie postanowiliśmy zwiedzić przede wszystkim Muzeum Złota (Museo del Oro), jedno z najsłynniejszych muzeów w Ameryce Południowej, w którym zebrano ponad 55 tysięcy obiektów ze złota, miedzi, gliny. Wystrój muzeum jest niezwykle nowoczesny, z interesująco zrobionymi ekspozycjami.



A potem przespacerowaliśmy przez La Candelaria. Trudno tu mówić o jakimkolwiek stylu architektonicznym, bo to jeden wielki chaos. W ogóle Bogota po tym krótkim pobycie będzie mi się kojarzyć z chaosem architektonicznym, komunikacyjnym, hałasem i brudem. 
O godzinie 21 miasto (a przynajmniej La Candelaria) - za dnia zatłoczone, z kakofonią dźwięków - zamiera. Pozostają tylko żebracy, niedobitki z wózkami oferującymi kiełbaski z rusztu, slodycze i papierosy na sztuki, a wokół mnóstwo śmieci. Nie przykładają się tutaj specjalnie do sprzątania miasta - śmieciarze zbierają większe szutki, worki, pozostawiając drobne śmieci, butelki, plastikowe kubki.
Wieczorem, przynajmniej w okolicy naszego hotelu, rozbrzmiewała muzyka z małych klubów, które niekoniecznie były zatłoczone, ale zrzucam to na karb środka tygodnia ;)


To zdjęcie - moim zdaniem - odzwierciedla idealnie charakter Bogoty: chaos w górach


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz