wtorek, 27 stycznia 2015

Bocas del Toro

Bocas del Toro na zdjęciach, które można zobaczyć w grafikach wyszukiwarki Google, zachwyca. Tym samym nie zastanawialiśmy się nad innymi miejscami w Panamie - od razu ze stolicy pojechaliśmy nocnym autobusem (ok. 28$) w kierunku archipelagu. Jedzie się do Almirante, stamtąd takówką wodną na Isla Colon, gdzie znajduje się miejscowość o tej samej nazwie co archipelag.
Przemieszczanie się brzmi dosyć skomplikowanie, ale w rzeczywistości miejscowi wręcz dopadają autobus i służą pomocą, więc dostanie się do bardziej obleganych przez turystów miejsc polega raczej na prowadzeniu za rączkę.
Na wyspie znaleźliśmy się  około 6.30 rano. Poczekaliśmy, aż się rozwidni, bo marzył nam się jakiś hotelik przy plaży, dwa kroki do wody. Ale niestety nie w Bocas del Toro. Być może na innych wyspach archipelagu można by coś takiego znaleźć, ale w pierwszej kolejności trzeba mieć zasobny portfel.
Tak więc ostatecznie znaleźliśmy hotel niemal obok lotniska za w miarę niską cenę 35$ i padliśmy ze zmęczenia po nocnej podróży autobusem na ostatnich miejscach, przy toalecie. 
Po południu wypożyczyłam rower i postanowiłam poszukać hoteliku, który byłby spełnieniem naszych oczekiwań. Wynajęcie roweru też nie było specjalnie tanie - za 3 godziny zapłaciłam po negocjacjach 4$.
Poszukiwania spełzły na niczym, ale znalazłam miłe miejsce do odpoczynku i poszłam wreszcie się wykąpać w morzu (droga ciągnęła się wzdłuż plaży). 
W każdym razie na Isla Colon zakwaterowania w niewysokiej cenie można szukać właściwie wyłącznie w miasteczku, które jest wyjątkowo turystyczne, przez co - moim zdaniem - bardzo traci na uroku. Jest dużo miejsc do poimprezowania, wydania sporo pieniędzy na jedzenie i drinki.
Można też wynająć, rower, quada, deskę surfingową, zapisać się na lekcje hiszpańskiego, kurs surfingu i nurkowania (PADI). I konieczny jest zasobny portfel...
Jeżdżąc rowerem w poszukiwaniu zakwaterowania zauważyłam, że wiele miejsc, gdzie swego czasu były hoteliki, jest teraz na sprzedaż, choć ich lokaliazcja w mojej ocenie była o wiele lepsza niż tych w miasteczku. 
Następnego dnia pojechaliśmy na drugą stronę wyspy, do zatoki Boca del Drago. Podobno tam lepsze warunki do pływania i snorkelingu. Jest to też miejsce, gdzie można zobaczyć rozgwiazdy. Colectivo kosztuje 2,50$. 
Gdy już dojechaliśmy, musieliśmy jeszcze spory kawałek przejść wzdłuż brzegu, żeby znaleźć jakieś ustronne miejsce, gdzie można popływać z dala od ludzi. 
Trafiliśmy na miejsce, gdzie nie dość, że ciche, to można było na dodatek znaleźć na dnie sporo rozgwiazd.
Ale stwierdziliśmy, że Bocas del Toro czas opuścić i ruszyć w stronę Kostaryki.


I tak Panama powoli za nami, a zapomniałam napisać o zabawnej - powiedzmy - znajomości z takówkarzem jeszcze w Kolumbii, w Santa Marta. 
Przyjechaliśmy tam wieczorem, trudno było zorientować się w autobusach do centrum, a przed wyjściem z dworca kolejka taksówek w oczekiwaniu na kolejnych klientów. Kolega akurat kończył papierosa, a jeden taksówkarz, następny w kolejce do zgarnięcia jakichś podróżnych, strasznie się na nas uparł. Machamy mu, żeby jechał i nie czekał na nas - nie, nie, poczeka; pokazujemy, że papieros - nic nie szkodzi, nie ma problemu. W końcu daliśmy za wygraną, taksówkarz chyba już polubił sam nasz widok z daleka, bo zaproponował cenę jedynie 6.000 COP. A w samochodzie (Hyundai i10, więc oba plecaki jechały ze mną na tylnym siedzeniu) rozgadał się nieprawdopodobnie. Jak zwykle pytanie skąd jesteśmy, a w reakcji "ooo, Juan Pablo II". Ale to nie wszystko - to, co ścięło mnie z nóg to, że taksówkarz wiedział, że Polska była pierwszym krajem zaatakowanym przez nazistów! Ludzie w Kolumbii nie wiedzą, gdzie leży Polska, a taksówkarz wyskoczył nam z wiedzą historyczną o naszym kraju! Był też zażartym patriotą wychwalającym Kolumbię - że jest bardzo rozwiniętym krajem (to prawda), że wbrew obiegowej opinii, wcale nie jest taka niebezpieczna (tu w sumie też muszę się zgodzić, bo nic złego nas nie spotkało), i że to piękny kraj (bez wątpienia). Był tak miły, że obwiózł nas trochę po mieście, zawiózł na ulicę z hostelami i czekał przy każdym, aż sprawdzimy, czy nam odpowiada. Potem wesoło nas pożegnał, pomachał i tyle go widziliśmy ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz