Nie jest to specjalnie turystyczne miejsce. Być może swój szczyt popularności osiąga w czasie 10 dni świętowania San Fermin, gdy śmiałkowie szukający większych emocji ścigają się z bykami ulicami miasta, a wyścig kończy się na arenie byków. I w sumie to chyba najciekawsze miejsce w Pampelunie, które można zwiedzić z audioguidem za 5 euro.
Równie mało porywającym miastem jest Saragossa, która słynie przede wszystkim z drugiej największej po Santiago de Compostela katedry w kraju z sanktuarium Matki Boskiej Kolumnowej (bo wg legendy na kolumnie się objawiła). Katedra robi naprawdę wrażenie, zarówno z zewnątrz, jak i w środku.
Ciekawym, wartym odwiedzenia, jeśli już się trafi do Saragossy, jest zamek, który jakkolwiek nie jest tak okazały jak Alhambra, ale trochę ją przypomina. I też płaci się znacznie mniej niż za wstęp w Granadzie.
Każde z tych miast nabiera rumieńców i uroku dopiero wieczorem, około 20, kiedy zaczynają odżywać bary tapas. I w sumie niezależnie od dnia tygodnia - codziennie bary te się wypełniają, a właściwie ulice przy barach, bo Hiszpanie bardzo lubią po prostu kupić sobie wino czy piwo (zwykle podawane w takich samych kieliszkach) i rozmawiać stojąc w grupkach przed barem. Tym samym całe ulice wieczorem wypełnione są gwarem. Tym bardziej, że Hiszpanie są wyjątkowo głośni.
Tapasów natomiast nie zamawia się z karty. Są wystawione przy barze na talerzach i zamawia się je po prostu pokazując palcem.
Podoba mi się tak kultura tapasowa, to spotkanie na szybkie małe co nieco, lampkę wina, zamienić kilka słów ze znajomymi, bez histerycznego wyczekiwania na stolik, bo wystarczy po prostu stanąć sobie, żeby pogadać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz