Mitad del Mundo, czyli połowa świata, czy też, jak podają w internecie - Środek Świata, leży jakieś 20 km od Quito. Niby 20 km, ale droga zajmuje jakieś 1,5-2 godziny. Najpierw trzeba dostać się metrobusem do estacion Ofelia (25c), a później przesiąść się do autobusu w kierunku Mitad del Mundo (15c). Byłam przekonana, że autobusem na miejsce to będzie jakieś 10-15 min. Niestety pani, która zbierała pieniądze za przejazd poinformowała, że to... godzina.
Godzina nie minęła, a my dojechaliśmy do przystanku końcowego. Pytamy kierowcy, gdzie Mitad del Mundo, a on na to, że minęliśmy jakieś 15 min. temu, że pani przecież krzyczała nazwę przystanku i trzeba było słuchać. Teraz to już trzeba łapać autobus w przeciwną stronę.
Na szczęście akurat następny wyjeżdżał z bazy, więc nie zajęło nam to dużo czasu.
Mitad del Mundo, które jest położone w miejscowościw San Antonio de Pichincha, to faktycznie muzeum równika, gdzie jego rzekomy przebieg oznaczony jest wielkim monumentem.
Wcześniej wyczytałam, że muzeum to jest niespecjalnie ciekawe, a wejście kosztuje 3,5$. Wiedziałam też, że 200 metrów dalej jest inne, konkurencyjne muzeum równika,Intiñan Solar Museum, gdzie - jak twierdzą - faktycznie równik przebiega. Wstęp kosztuje 4$, ale warto. Po tym mini muzeum oprowadził nas młody przewodnik, który najpierw nam opowiedział o plemionach zamieszkujących tę część Ekwadoru, ich dawnych zwyczajach, w tym o ucinaniu głów, zmniejszaniu ich do wielkości pięści i robieniu z nich amuletów, o grzebaniu mężczyzn po ich śmierci i obowiązku ich żon dołączenia do nich, nawet jeśli się cieszyły dobrym zdrowiem. Pokazywał domki, w jakich kiedyś mieszkano i totemy, które miały oznaczać różne kraje Ameryki Południowej. Robił zagadki, kto rozpoznaje totemy, ale w naszej grupce zwiedzających tylko my byliśmy egzotycznymi laikami - reszta była z Kolumbii i Argentyny.
Na koniec to, po co przyszliśmy do tego muzeum - eksperymenty na równiku. Chłopak nam pokazywał na różnych urządzeniach jak pada słońce na równiku, tłumaczył, co to oznacza, a oznaczało dla mnie przede wszystkim jedno - w Polsce jest zimno, a tam gdzie jestem teraz - hmm... odpowiednio :)
Stawialiśmy też jajko na gwoździu, pokazano jak spływa woda z kranu na linii równika (bez wirowania), po stronie południowej (wiruje w lewo) i na północnej (w prawo).
Zostaliśmy też poddani eksperymentwi przyciągania ziemskiego. Podnieśliśmy wysoko ręce z zaplecionymi dłońmi i musieliśmy stawiać silny opór, gdy nasz przewodnik próbował je opuścić na dół. Poza linią równika nie opór nie był problemem. Gorzej było na linii równika - chłopak nie miał żadnych problemów, żeby opuścić nam ręce. Dlaczego? Bo na linii równika przyciąganie jest najmniejsze - proste ;)
I tyle. Wróciliśmy do Quito późnym popołudniem, w związku z tym zostaliśmy tam jeszcze jedną noc.
Kierunek wirów zwany efektem Corolisa znany jest średnio zdolnemu licealiście. Oczywiście Ziemia nie jest idealna kula, jest nieco "spłaszczona" na biegunach, wiec przyciąganie ziemskie (odwrotnie proporcjonalne do promienia) na równiku jest najmniejsze. Jeżeli jest najmniejsze to uniesione ręce sa najsłabiej przyciągane więc najtrudniej je opuścić, prawda? Czyli ktos was wydymał? Ale logika to była na pierwszym roku?
OdpowiedzUsuńIza, ktoś się pod Ciebie podszywa :P
OdpowiedzUsuń